Kusi, żeby zacząć od słów – “rzadko kiedy spotykam się z takim zmarnowaniem potencjału”, ale byłoby to kłamstwem, bo akurat potencjał jest marnowany przez naszą kulturę powszechnie i bez przerwy. Innymi słowy – pomysły mamy dobre, aktorów przyzwoitych, a pieniędzy coraz więcej, co przekłada się na realizację całości, jednak jakieś fatum wisi nad scenariuszem.
W znakomitym odcinku animacji “South Park”, zatytułowanym “Imaginationland” (2008), bezsilny Pentagon, chcąc ustalić sposób postępowania względem terrorystów – zaprasza na konsultacje trzech amerykańskich reżyserów: Shyamalana, Baya i Gibsona. Ten pierwszy jest w stanie wymyślić tylko bezsensowne zwroty akcji, ten drugi zaś skupia się na efektach specjalnych, myląc je z fabułą. Dopiero Gibson, nieustannie wykręcający sobie sutki – choć kompletnie pojebany – daje użyteczne rozwiązanie, co prowadzi wojskowych do konstatacji: „Można mówić o Melu Gibsonie, co się chce, ale ten sukinsyn zna się na strukturze fabularnej”.
A zatem, jesteśmy na etapie Shyamalana, robiąc coraz odważniejsze kroki w stronę Baya, lecz do kręcącego suty Gibsona jeszcze sporo nam brakuje.
“Breslau” ma na siebie interesujący – choć nie nowy (vide “Król”) – pomysł, wyróżniając się dzięki osadzeniu akcji w międzywojniu i to jeszcze poza granicami Polski. Robi też wrażenie scenografią i podejściem do detalu. Fabularnie jednak leży, jak III Rzesza w maju 1945 r.
Narzekania
Wrocław w granicach nazistowskich Niemiec, rok 1936 r. Hitler wraz ze świtą przygotowują Berlin do Letnich Igrzysk Olimpijskich, które mają pokazać III Rzeszę jako państwo prawa i sprawiedliwości, ale pod polukrowaną skorupą, bulgocze prawdziwe bagno. Franz Podolsky (Tomasz Schuchardt) jest zgermanizowanym gliną w niemieckim mundurze, który nie czeka, aż znajdą go kłopoty i sam z lubością się w niej pakuje. W powyższym konsekwentnie wspiera go młoda żona – Lena (Sandra Drzymalska), która również nie przepada za ciszą i spokojem. Gdy w mieście dochodzi do zabójstwa polskiego sportowca żydowskiego pochodzenia i towarzyszącej mu prostytutki – Podolsky musi zająć się sprawą i wraz z poczciwym partnerem – Erwinem Benkiem (Adam Bobik) odpowiedzieć na stały zestaw pytań: “kto” i “dlaczego”.
Do mrocznego finału, protagonista podróżuje przez osiem godzinnych odcinków, wyciosanych fabularną siekierą według schematów tak utartych, jak partyjne przekazy dnia. Podolsky oczywiście ma problem z wódą; jego żona zaś z narkotykami i wiernością, rzekomo z powodu pewnej traumy, a nie chujowych właściwości charakteru. Policjantem jest dobrym, ale po swojemu, co oczywiście nie podoba się przełożonym. Tych jest dwu: stary wyga, doceniający umiejętności bohatera i cierpliwie znoszący jego występki – Barens (Przemysław Bluszcz), oraz ten narzucony z góry, przez nazistów – Holtz (Ireneusz Czop), który jak każdy naziol – dodatkowo gra w jakąś własną grę.
Jak na osiem godzin, to wątków jest dużo, jednak ma się wrażenie, że wszystkie już gdzieś były. Ponownie – rzecz skorzystałaby na obcięciu ze dwóch odcinków, bo momentami robi się z tego snuj, bez składu i ładu, na którym dobrze się zasypia. Nie pierwszy raz, po interesującym początku, dostajemy buksowanie w fabularnym błocie nudnych wątków, a następnie rozczarowanie w postaci tzw. “zakończenia z dupy”. Nie chcąc zbyt wiele zdradzić, ograniczę się do spostrzeżenia, że skorzystano tu z najgorszego możliwego sposobu na domknięcie wątków, na który narzekałem przy okazji recenzji pierwszego sezonu “Odwilży”. Ja wiem – “twist być musi, bo widz nie zapamięta”, ale ja akurat nad zwroty akcji preferuję konsekwencję.

Pochwały
Najgorsze w przypadku pierwszej, krajowej produkcji Disney’a jest jednak to, że niemal wszystko poza opowiadaną historią działa tu bez zarzutu. Scenografia, kostiumy, Wrocław jako Breslau – to wszystko dobrze tu zagrało. Jasne – ulice mogłyby być mniej sterylne, szyldy bardziej podrapane, a klamki starte, lecz poza tym całość fajnie wprowadza w klimat epoki, no i to już jest ten moment, w którym naprawdę nie mamy się czego wstydzić na tle podobnych produkcji z Zachodu.
Aktorsko też jest poprawnie i nikt nie odstaje, czemu zresztą trudno się dziwić, gdy spojrzy się na listę płac. Schuchardt, rozchwytywany przez rodzimych “serialowców” jak kebab pod stadionem, znowu daje solidny popis, ale jedzie tu na znanych biegach. Dlatego z całej ekipy najlepiej wypada Ireneusz Czop, w roli nazistowskiego dygnitarza – Holtza. Dostaje do zagrania ciekawą, wielowymiarową postać i wychodzi z postawionego zadania lepiej, niż tylko obronną ręką.
Powyższe sprawie, że jeśli sięgniesz po “Breslau”, w pierwszej chwili pomyślisz zapewne: “Co ten typ pieprzy? Super serial, Ty kutwo (beskidzka[1]Co będzie błędem, bo jestem z Krakowa.)!” Jednak, na wysokości maksymalnie szóstego odcinka – już będziesz wiedzieć, o co mi chodziło. Już wcześniej akcja zwolni, wątki się rozmydlą i zacznie się ziewanko. A zakończenie? A tym już możesz rozczarować się sam.
Przypisy:
| ⇧1 | Co będzie błędem, bo jestem z Krakowa. |
|---|
