“Cobra Kai” – sezon pierwszy (2018), sezon drugi (2019) i sezon trzeci (2020)

Nigdy nie byłem wielkim fanem filmu “Karate Kid” (1984), mimo że z powodu dorastania w latach 90-tych – tak jak ogół rówieśników płci męskiej – miałem okazję trenować “kopnięcie żurawia” i głęboko poważać życiowe lekcje Pana Miyagi. Dość rzec, że gdy w styczniu tego roku, zupełnie przypadkowo wróciłem do tego klasyka, z trudem wysiedziałem przy nim 120 minut i to przeskakując co drugą scenę. Stąd też, pomimo świetnych recenzji, po “Cobra Kai” sięgnąłem raczej późno i z pewną dozą nieufności.

O tym, co działo się później, wciąż ciężko mi pisać bez emocji. Powiedzieć, że rzecz kupiła mnie w całości, to nic nie powiedzieć.

Była jak koka, tylko podawana doocznie. Pochłaniała wszystkie myśli i przejęła – zarezerwowaną dotychczas dla moich dzieci – zdolność wywoływania niekontrolowanego uśmiechu, w trzydzieści sekund po odpaleniu kolejnego odcinka[1]Zdaję sobie sprawę, że łączenie w jednym zdaniu dzieci i narkotyków jest ryzykowne, ale na szczęście w Polsce jeszcze nie odbierają za to praw rodzicielskich..

Przez ten tydzień, który poświęciłem na zaliczenie wszystkich trzech sezonów (łącznie jakieś 16 godzin na komplet) – i to mimo typowego dla klasy średniej zapierdolu, nieustannie towarzyszyło mi przekonanie, że nie wrócę do normalnego życia, dopóki nie skończę przygody z “Cobra Kai”. A gdy w końcu skończyłem – bo wszystko co dobre kiedyś się kończy – poczułem się, jakby ktoś wyrwał mi serce (teraz trochę dramatyzuję, ale powiedzmy, że za wątrobę mi to szarpnęło).

Fabularnie “Cobra Kai” kontynuuje opowieść zapoczątkowaną przez pierwsze “Karate Kid” i sequele, tyle że przenosi ją trzydzieści cztery lata w przyszłość[2]Znajomość filmowego uniwersum nie jest jednak konieczna do dobrej zabawy z serialem.. Daniel LaRusso (Ralph Macchio) i jego dawny przeciwnik – Johnny Lawrence (William Zabka) (tak, tak – w wyżej wskazanych i kilka innych, istotnych postaci – wcielają się oryginalni aktorzy z filmowego pierwowzoru), są już dorośli i mają zgoła dorosłe problemy. Temu pierwszemu – byłemu podopiecznemu Pana Miyagi, dzięki któremu brawurowo i niespodziewanie wygrał niegdyś turniej karate w All Valley – wiedzie się jeszcze całkiem nieźle. Ma wspaniały dom, piękną żonę i dwójkę dzieci, a na dodatek prowadzi sieć luksusowych salonów samochodowych. Życie uprzykrza mu co najwyżej konkurencja, jak i fakt, że coraz trudniej dogadać mu się z dorastającą córką i patrzącym jedynie w gry wideo synem.  Johnny – dawny, nastoletni zbir, którego karierę zakończyło wspomniane wyżej “kopnięcie żurawia” – nadal tymczasem (tj. od pamiętnego finału “Karate Kid”) leży na łopatkach. Ma chujową pracę, jest po rozwodzie, a jego syn nie chce go znać. Sprawie wrażenie kompletnie zagubionego, jakby czas stanął dla niego w połowie lat 80-tych. Szczęśliwie, gdy trafia już prawie zupełnie na dno – nadarza mu się okazja do ponownego otwarcia prywatnej szkoły karate o dźwięcznej nazwie z tytułu, a tym samym do odkupienia win z przeszłości oraz do… powtórnej konfrontacji z Danielem.

W rezultacie – dostajemy dawną rywalizację ubraną w nowoczesną, pozbawioną dłużyzn narrację plus regularne puszczanie oka do dzieciaków z lat osiemdziesiątych (główny bohater doznaje iluminacji podczas oglądania “Żelaznego Orła”…) i momentami naprawdę niezłe i dalekie od poprawności politycznej poczucie humoru. Serial wprawdzie nawiązuje do ducha “Karate Kid”, ale niemalże wszystko robi lepiej, niż filmowy pierwowzór. Moralizowanie jest zaszyte głębiej w historii i nie tak ostentacyjne, jak w oryginale, a sporadyczne graniem kiczem – jest tu celowym zabiegiem, a nie efektem nieporadności scenarzystów.

Konstrukcja scenariusza “Cobra Kai” jest też o tyle ciekawa, że nie skupia się jedynie na dotarciu do grupy docelowej pierwowzoru, czyli tych, którzy “naście” lat mieli w latach 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia (opowiadając dalsze losy dorosłych – Daniela i Johnny’ego), lecz próbuje złowić również współczesnych nastolatków (poprzez wątki poświęcone dzieciom głównych bohaterów i uczniom Johnny’ego). W rezultacie, w odpowiednio wyważonych proporcjach jest tu miejsce i na poruszanie tematów relacji ojciec – syn/córka, jak i na klasyczną teen-dramę. Mam świadomość, że powyższe może wydawać się niepołączalne (no bo jak to – teen drama z perypetiami czterdziestoparolatków!?), jednak tu nie tylko działa to bez specjalnych zgrzytów, lecz wręcz całkiem wciąga[3]I chyba właśnie tak powinny wyglądać nowe “Gwiezdne Wojny” – w odpowiednich proporcjach dawać coś weteranom, jak i młodszym odbiorcom.. Owszem, niektóre wątki (głównie młodzieżowe romanse) były dla mnie osobiście raczej ciężkostrawne, lecz to samo w sumie mógłbym powiedzieć o większości podobnych wątków z typowo “dorosłych” produkcjach.

“Cobra Kai” – sezon pierwszy (2018), sezon drugi (2019) i sezon trzeci (2020)

Osobliwy miks ojcowsko-młodzieżowy należy zatem uznać za bardzo udany i szczerze wątpię, by dało się “Cobra Kai” napisać od tej strony lepiej. Dobre pisarstwo to jednak wyłącznie połowa sukcesu. Choć bowiem rzecz nie oferuje aktorstwa na najwyższym poziomie (negatywnie “wyróżniają się” zwłaszcza – drewniany Tanner Buchanan jako Robbie Lawrence i sztuczny jak kwiaty na grobie nieznanego żołnierza – Martin Kove jako John Kreese; natomiast na przeciwległym biegunie leży fenomenalny William Zabka w roli Johnny’ego Lawrence’a)), producentom udało się zmontować naprawdę fajną ekipę, zwłaszcza po stronie wspomnianej młodzieży. Jasne, nie wszystko im się udaje i na tle bardziej doświadczonych kolegów wypadają na ogół gorzej, ale szybko dają się polubić i to raczej nie tylko dlatego, że większość z nich przechodzi drogę od “frajera do killera” (a niektórzy nawet tam i z powrotem). Ciekawym zabiegiem – także pod względem aktorskim – jest zresztą szafowanie sympatiami widzów poprzez pokazywanie, jak dzieciaki pod wpływem treningu zmieniają się ze szkolnych ofiar w oprawców.

W rezultacie, niespodziewanie, ale w pełni zasłużenie “Cobra Kai” okazało się rewelacyjnym “odstresowaczem” i niemalże wzorcowym widowiskiem rozrywkowym, a po zaliczeniu trzech sezonów zrobiło mi się trochę przykro, że to już koniec (przynajmniej na jakiś czas). Jasne, rzecz jest równie daleka od ambitnego kina, co majątki polityków od przejrzystości, niemniej jednak z zadania umilania czasu wywiązuje się perfekcyjnie.

Podsumowując: wyczekuję czwartego sezonu, a za poprzednie dałbym co najmniej mocne 8/10.

Przypisy:

Przypisy:
1 Zdaję sobie sprawę, że łączenie w jednym zdaniu dzieci i narkotyków jest ryzykowne, ale na szczęście w Polsce jeszcze nie odbierają za to praw rodzicielskich.
2 Znajomość filmowego uniwersum nie jest jednak konieczna do dobrej zabawy z serialem.
3 I chyba właśnie tak powinny wyglądać nowe “Gwiezdne Wojny” – w odpowiednich proporcjach dawać coś weteranom, jak i młodszym odbiorcom.
Tagi
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *