Sukces pierwszych Goblinów był na tyle duży, że ich twórca – Pierre Gilhodes – po prostu musiał go zdyskontować. Skutkiem powyższego, już w niespełna rok po wydaniu pierwszej części gry, na rynku zadebiutował pełnoprawny sequel, tj. “Gobliins II – The Prince Buffoon”. Z jednej strony – uboższy od oryginału o jednego goblina, a z drugiej – nieco obszerniejszy i poprawiony w pozostałych aspektach.
Wbrew klasycznej zasadzie kontynuacji – “to samo, tylko więcej” – “Gobliins II – The Prince Buffoon” ograniczyło ilość goblinów z trzech do dwóch[1]Z technicznego punktu widzenia być może nawet do jednego, bo protagoniści nie wydają się być tej samej rasy., co znalazło odniesienie nawet w tytule gry, biedniejszym o jedno “i”. Nie wyszło to jednak rozgrywce na minus, bo nacisk na współdziałanie postaci pozostał (a nawet go wzmocniono), a jednocześnie trochę ulepszono inne obszary produkcji. W rezultacie w drugie Gobliny grało mi się odrobinkę lepiej, niż w pierwowzór, pomimo że w ich przypadku nie mógł zadziałać na mnie już żaden sentyment.

Problemy królestwa
Wprowadzenie ponownie jest dość symboliczne i nastawione raczej na rozbawienie widza, niż oszczędny nawet storytelling. Tym razem ofiarą mrocznych knowań pada syn króla Angoulafre’a i jedyny następca tronu – Książe Buffoon. Na szczęście, na ratunek zrozpaczonemu władcy i jego potomkowi wyrusza dwójka niezwykłych bohaterów: Fingus i Winkle. Ten pierwszy – klasycznie goblińskiej urody – jest grzeczny i nieśmiały. Ten drugi, z mordą jak u pterodaktyla[2]Jego matka musiała pracować w Ordo Iuris. – wręcz przeciwnie – jest głupi, lecz również odważny. W pojedynkę pewnie nie daliby rady, ale wespół mogą wszystko.
Pod względem sposobu prezentacji fabuły, “Gobliins II – The Prince Buffoon” niespecjalnie różni się od poprzednika. Opowieść o oczywiście pretekstowym charakterze nie jest nawet w tle, a na pierwszy plan wychyla dowcip i mniej lub (na ogół) bardziej absurdalne zagadki.
Sam humor jest “goblińskich” lotów. Jeżeli kogoś bawi żart sytuacyjny – upadki, plucie na żaby, sprężynujące nosy, itd. – będzie wniebowzięty. W pozostałych przypadkach co najwyżej się uśmiechnie. Niemniej – rzecz skrzy się od dowcipu. Widać go nie tylko w zagadkach i ich rozwiązaniach, lecz również w samym designie lokacji, pełnym nietuzinkowych, surrealistycznych elementów.

Młodszy bliźniak
Trzeba uczciwie przyznać, że “Gobliins II – The Prince Buffoon” pozbyło się największych mankamentów pierwowzoru, tj. paska życia oraz braku możliwości zapisu stanu gry w dowolnym momencie. Nie stało się przy tym wcale łatwiejsze, bo puzzle oparte na wspomnianym – absurdalnym poczuciu humoru nadal stanowią wyzwanie, być może nawet większe niż w oryginale. Ich rozwiązywanie jest zaś o tyle prostsze, że nie jesteśmy już karani za posługiwanie się metodą prób i błędów (bądź co bądź – popularną w przygodówkach).
Mój problem z tą produkcją leży jednak gdzieindziej. Otóż we wszystkich pozostałych aspektach jest wręcz bliźniaczo podobna do “jedynki”. Na kreskę się nie obrażam, bo to akurat uroczy wyróżnik serii. Dźwięk? Cóż, rozumiem – czasy nie sprzyjały temu medium (i tak jest znacznie lepiej niż w “Gobliiins”). Trudno natomiast nie być zmęczonym pokrętną logiką zagadek, ich zeskalowaniem do jednego, góra – trzech ekranów/lokacji i wynikającym z powyższego brakiem fabuły. Być może błędem było zabieranie się za drugie Gobliny zaraz po ukończeniu pierwszej odsłony, ale powiedzmy sobie szczerze, że jeśli już przy okazji drugiej części, niedługiej przecież gry, zaczynasz odczuwać przesyt, to coś z tą serią jest nie tak (albo zwyczajnie nie jest w twoim guście).

Podsumowanie
Skończyłem całość, bo zwyczajowo czułem że muszę. Niespecjalnie przy tym cierpiałem (są znacznie gorsze gry), lecz jeszcze dalej byłem od tego, co zwykłem nazywać dobrą zabawą. Nawet jeśli więc “Gobliins II – The Prince Buffoon” jest w ogólnym rozrachunku nieco lepszą pozycją, niż oryginał, bo pozbawioną jego największych wad; to biorąc in minus ogólne zmęczenie stylistyką i charakterem rozgrywki – frajdy z niej miałem dokładnie tyle samo, co przy “jedynce”. Czyli niewiele.
Reasumując: to rzecz tylko dla fanów serii. Pozostałym odradzam.