Niezwykle ucieszyła nas pozytywna reakcja na recenzowany ostatnio groszek konserwowy ze stajni Jamar. Otrzymaliśmy około 100 listów z 5 milionów krajów, w których informujecie, że konsumowaliście, konsumujecie i zamierzacie konsumować groszek w jego najbardziej zacnej – puszkowej postaci. Nie nawykliśmy jeszcze do myślenia o sobie jako o wyznaczających nowe trendy żywieniowe, ale taki odzew zachęca do pracy, a przede wszystkim – wpieprzania – czyli tego co łączy nas wszystkich. Oczywiście mamy też świadomość, że groszek groszkowi nierówny, w związku z czym specjalnie dla Was – recenzja tegoż (w formie krótkiego opowiadania) – tym razem sygnowanego przez firmę Pudliszki.
“Zegar wybił północ, gdy Marceli Starotko odczuł dojmujący głód w okolicach żołądka. Niechętnie zwlókł się z fotela przed komputerem i wychylił ze swojego pokoju. W korytarzu było ciemno jak w sercu profesora Gawlika z Wydziału Prawa i Administracji UJ, ale pierwotny głód, który niegdyś wypychał samców z jaskini po świeże mięso mamuta i tym razem okazał się silniejszy. Marceli wziął głęboki oddech, odliczył do 3,14 i rzucił się na schody z szybkością urzędnika odbierającego piątkową wypłatę. Wiedział, że światło się nie zaświeci, ponieważ włącznik zepsuły stukostrachy i demony czające się w mroku, toteż zbiegał jak szalony, zdając się na instynkt. Serce waliło mu niczym Marcin Najman w matę splątany w miłosnym uścisku z Weroniką Grycan.
W końcu dopadł do drzwi, przemknął przez nie i zatrzasnął za sobą. Mógł odetchnąć z ulgą – najgorsze było już za nim. Reszta domowników spała. Świadczyło o tym ich miarowe chrapanie przypominające pracujące młoty pneumatyczne. Marceli nie próżnował – wparował do kuchni i wyjąwszy z kieszeni teleskopowy palnik acetylenowy przystąpił do rozcinania wewnętrznej powłoki lodówki. Szybko dostał się do środka i sięgnąwszy ręką w chłodny mrok – wydobył z niego puszkę czegoś zielonego. “What the fuck?!” – zapytał samego siebie w myślach, bo od niedawna uczył się angielskiego. “Groszek konserwowy” – odczytał, bo polski już umiał. Puszka była znacznie ładniejsza i lepiej zaprojektowana niż spożywany przez niego niedawno groszek Jamaru. Posiadała też łatwy w obsłudze i działający bez zarzutów mechanizm otwierający, co minimalizowało ryzyko zbudzenia domowników.
Zachęcony tym Marceli przystąpił do konsumpcji. Odcedził groszek i wysypał do niewielkiej, szklanej salaterki. I tu pierwszy raz zgrzytnęło i to od razu dwa razy. Po pierwsze – groszek nie pachniał tak dobrze jak ten z Jamaru. W zapachu pobrzmiewała bowiem dość ostra nuta przypominająca ocet, a przecież wg. informacji na opakowaniu, w groszku nie było nawet kropli tegoż. Po drugie – ziarenkom groszku daleko było do krągłości i wdzięku, jaki zaprezentowała ostatnio konkurencja, a na niektórych dostrzec można było charakterystyczne “zabrązowienia”. “Może i dziewczyny lubią brąz, ale ja niekoniecznie” – pomyślał Marceli, po czym zaczął zażerać się groszkiem. I tu również miał mieszane uczucia, bowiem poprzednio gdy spożywał groszek – tak jak Pan Bóg przykazał – miał on delikatny, aksamitny smak i wprost rozpływał się w ustach, a tu trafiały się ziarenka bardzo miękkie jak i bardzo twarde.
Oczywiście ostatecznie pożarł ten groszek w całości i żył długo i szczęśliwie, ale gdyby mógł go ocenić, nie dałby mu ni więcej, ni mniej, jak 5/10.”
Tekst opublikowany na blogu żywieniowym “Wpieprzamy”, prowadzonym wraz z Krzyśkiem i Michałem w latach 2012-2014.
