Gdybym miał przyznawać nagrody w kategorii “rozczarowanie lat 2019-2023”, to oczywiście główny laur pewnie nadal wręczyłbym samemu sobie (za “całokształt twórczości”, a raczej “całokształt braku twórczości”), ale szansę na powalczenie o drugie miejsce dostałby też amazon’owski “Jack Ryan”.
Wychowany na książkach Toma Clancy’ego o Jacku Ryanie, bardzo polubiłem tę postać, zawsze mocno osadzoną w politycznych realiach współczesnego jej świata, a mimo to niezmiennie trzymającą się obranych wartości. Kiedy zatem pierwszy sezon serialowej adaptacji, wspartej budżetem e-commerce’owego giganta, okazał się nader obiecującym thrillerem, oczekiwania względem kolejnych wzrosły niebotycznie. Tymczasem kontynuacja nie tylko nie utrzymała poziomu oryginału, lecz wręcz zaskakująco mocno obniżyła loty.
Miłe złego początki
Czy pierwsza seria czymś się wyróżniała? Jako kino szpiegowskie na pewno była poziom niżej, niż “Homeland” (2011-2020) czy “Biuro szpiegów” (2015-2020). Niemniej – świetny casting oraz nieobrażający inteligencji widza scenariusz, w którym czuć było ducha zmarłego kilka lat wcześniej Clancy’ego, wsparte pieniądzem Bezosa – dostarczyły naprawdę przyzwoitej rozrywki.
Jeżeli chodzi o ten pierwszy, na pewno trafionym wyborem okazało się obsadzenie w tytułowej roli Johna Krasińskiego, którego nie da się nie lubić i który na przestrzeni czterech sezonów zaprezentował sensowny obraz ewolucji swojej postaci. Prócz niego, w obsadzie znaleźli się jeszcze między innymi Wendell Pierce (jako kierownik komórki CIA – James Greer), a w kolejnych seriach również znany z “House of Cards” (2013 – 2018) Michael Kelly (jako Mike November, charakter luźno nawiązujący do nieobecnego w serialu Johna Clarka). Lista płac była oczywiście znacznie obszerniejsza i w zasadzie nie obejmowała słabych ról.
Nadto, naprzeciw protagonisty postawiono wroga o zbrodniczych, acz niejednoznacznych motywacjach i jeszcze na dodatek zręcznie dołożono do powyższego wątek rodzinny. Sulejman (Ali Suliman) nie był pierwszym lepszym, bliskowschodnim terrorystą, tylko specjalistą od finansów, aspirującym do integracji z zachodnim światem, któremu jednak ów świat pokazał środkowy palec. Zdobyta wiedza pozwalała mu sprawnie zarządzać organizacją i sprytnie ukrywać źródła jej finansowania. Jednocześnie, choć niewątpliwie był psycholem, przynajmniej na początku dał się poznać jako dobry (jak na arabskie standardy) mąż i ojciec.
Całość poruszała zatem aktualne tematy, ujmując je w dość niebanalny sposób, pozwalający zerknąć między innymi na amerykańskim program dronów bojowych, czy szlak, którym imigranci napływają do Europy.
Dość powiedzieć, że z przyjemnością obejrzałem pierwszy sezon dwukrotnie, czego zazwyczaj – nie tylko z braku czasu – nie robię.
100% fiction w political fiction
Niestety za drugim razem już się nie udało. “Jack Ryan” vol. II okazał się mocno przeciętnym serialem sensacyjny. Nadal efektownym, jeśli chodzi o pościgi czy strzelaniny, ale jednocześnie wyjątkowo głupim i naiwnym. Osadzenie akcji w Ameryce Południowej ponownie dawało szansę pokazania w niebanalny sposób “racji” “drugiej strony”, jednak Amazon wolał zafundować nam skrajnie banalną opowiastkę o złym do szpiku kości dyktatorze i rywalizującej z nim idealistce. Na dodatek równie wiarygodną, jak zapewnienia biskupów, że nie wiedzieli o pedofilii. Antagonista to taki Maduro w wersji dla (bardzo) ubogich, tylko że… prawicowy. Też wyciera sobie gębę politycznym frazesem, też gnębi opozycję (tyle, że liberalną), też fałszuje wybory i “znika” przeciwników politycznych w tajemniczych okolicznościach, lecz już bez Marksa i Lenina na klapie. Co zabawne, choć w kontekście zakończenia trudno stwierdzić, że jest w 100% antyamerykański, gdyby w istocie był, to miałby ku temu uzasadnione powody. To co bowiem wyprawiają w serialu Jankesi przekracza wszelkie granice wiarygodności, wkraczając w rejony politycznego surrealizmu, który można by już opisywać przymiotnikiem: “narkotyczne (wizje)” albo zdaniem “wczesny Jacek Bartosiak”. Taki na oko, pięcioletni.
Trzecia seria była lepsza, ale niewiele. Ponownie broniła się głównie na poziomie realizacji, tj. w oderwaniu od pretekstów. Owszem, “Jack Ryan” pozostawał w tych aspektach tylko kuzynem “Bonda” i “Bourne’a”, ale wcale nie biedniejszym. Wrażenie robiły zwłaszcza miejscówki, takie jak: Praga, Budapeszt, Rzym, Ateny, czy Moskwa. Aktorsko – stara ekipa spisywała się poprawnie (Krasiński, Pierce, Kelly), za to reszta, niestety – już wyraźnie gorzej. Dałoby się to jednak przeżyć, gdyby nie koszmarnie absurdalna fabułka, zmuszająca do zgrzytania zębami. Po niemal roku od rosyjskiej agresji na Ukrainę, ukazano ją jako coś w rodzaju pokojowo nastawionego, śpiącego niedźwiedzia, uzbrojonego w najnowszy sprzęt, ale jednocześnie niewiele różniącego się od państw Zachodu. Do tego dochodziły takie “kwiatki” jak – Czechy wahające się co do swojej przynależności do NATO, czy czeska prezydent biegająca wraz z agentami CIA tajnymi tunelami pod Kremlem, itd. Prezydent Rosji okazywał się zaś pragnącym pokoju i sprawiedliwości, “mokrym snem” Zachodu.
Czwarta seria w końcu, ponownie prezentowała się lepiej, niż druga i trzecia, lecz nadal nie tak dobrze jak pierwsza. Pod względem fabularnym, z pewnością było nieco “realistyczniej”, ale też przeciętnie interesująco. Ponownie zabrakło wyrazistego antagonisty, który dawałby dobry powód do gonienia za sobą po świecie. Do obsady dołączył natomiast Michael Peña, jako “Ding” Chavez, czyli kultowa postać “uniwersum” stworzonego przez Toma Clancy’ego.

Podsumowanie
Po zakończeniu emisji czwartego sezonu ogłoszono, że to koniec przygód dr. Ryana i Amazon może wrócić do adaptowania Clancy’ego wyłącznie na poziomie ewentualnych spin-offów[1]Bohaterem pierwszego miałby być zresztą właśnie “Ding” Chavez.. Wziąwszy pod uwagę potencjał postaci, jak i fakt ile powieści przed śmiercią nastukał twórczy Amerykanin, trudno nie postrzegać powyższego, jako swoistej formy przyznania się do porażki. Serialowy “Jack Ryan” zwyczajnie zawiódł oczekiwania i nie sprzedawał się tak dobrze jak konkurencja. Sam zresztą, po drugiej serii nie czekałem już na kolejne, dowiadując się o nich zupełnie przypadkowo.
Szkoda, ale w tej formie i tak nie chciałoby mi się tego dłużej oglądać.
Przypisy:
⇧1 | Bohaterem pierwszego miałby być zresztą właśnie “Ding” Chavez. |
---|