“Kinder Bueno”, 43g (Ferrero)

"Kinder Bueno", 43g (Ferrero)

Nie będę Was trzymał w niepewności i tym razem zacznę recenzję od końca, niczym wujek Władek swoje pamiętne śniadanie przed trzema laty, po suto zakrapianej imprezie (nie wnikajcie za bardzo w sens tego zdania, bo możecie nagle stracić apetyt). Kinder Bueno to Mercedes wśród batonów, popierdzielający po autostradach kubków smakowych konsumenta z gracją i wdziękiem o jakim inne produkty mogą tylko pomarzyć. To high-endowe, cukiernicze dzieło sztuki dopięte na ostatni kawałek wafla, warte swojej ceny, które bez cienia wątpliwości zasługuje na ocenę 9/10 (ocena 10 jest u mnie zarezerwowana dla czegoś naprawdę unikalnego). Jak powszechnie wiadomo – jestem ubogim człowiekiem – który żywi się suchym kartonem posmarowanym ketchupem. Tymczasem zawsze mam w kieszeni te “dwa złocisze” na Kinder Bueno. Dlaczego? Co w nim takiego wspaniałego?

Otóż klasą samą w sobie jest już sposób pakowania. Krzysiek narzekał nieco na minimalistyczne barwy towarzyszące linii produktów z serii Kinder, ale mi patriotyczne biel i czerwień bardzo odpowiadają i to nie tylko dlatego, że nie rozpoznaję więcej kolorów niż cztery. Po pierwsze – dzięki temu łatwo zlokalizować wyrób. Po drugie – wszelkie informacje podane są w sposób wyczerpujący i czytelny. Po trzecie – ten baton naprawdę wygląda tak jak na opakowaniu! Jak zresztą możecie zaobserwować, oba batoniki zapakowano w dodatkową folię zabezpieczającą, toteż supermarketowe szczury, robale i studenci muszą “przegryźć” się aż przez dwie warstwy solidnego materiału.

Po zdjęciu folii, naszym głodnym patrzałom ukazuje się czekoladowe cudo. Nie ma jej tu więcej niż w recenzowanym niedawno wafelku Elitesse (zaledwie 31.5%), ale jej delikatność i smak nie pozostawiają zbyt wiele do życzenia (to się nazywa zarządzanie materiałem). W połączeniu z mleczno-orzechową masą wypełniającą każdy z czterech “mini-zbiorniczków” tworzących batonik, otrzymujemy jak najbardziej rzeczywistą obietnicę najwyższej przyjemności.

Wiem, że mogą czytać nas nieletni, ale… z tym batonem jest jak z seksem. Możemy rozpakowywać go powoli i delektować się jego smakiem (konsumując go na wiele sposobów), albo rzucić się na niego jak barbarzyńca i wpieprzać naraz całymi kęsami – w zależności od okoliczności i potrzeb “kochanków”.

Doskonały produkt z najwyższej półki.


Tekst opublikowany na blogu żywieniowym “Wpieprzamy”, prowadzonym wraz z Krzyśkiem i Michałem w latach 2012-2014.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *