“Klangor” to niezły przykład, ile znaczy porządne rzemiosło. Nie stoi za nim oryginalny pomysł, bo u zrębu, to typowy kryminał obyczajowy, zrealizowany według klasycznych skandynawskich wzorców, tyle że osadzony w rodzimej rzeczywistości. Każdy jego element jest jednak na tyle dobry, by ich suma tworzyła jeden z najlepszych polskich seriali ostatnich lat.
Choć telewizja nie umożliwia (jeszcze) transmisji zapachu, świat “Klangora” zionie odorem rozkładu. Śmierdzą nim brudne ulice Świnoujścia, odrapane budynki i spieniony Bałtyk, wyrzucający na brzeg śmieci. Cuchną korytarze i cele lokalnego zakładu karnego, jak i zapuszczone, dawno niesprzątane mieszkania. Zalatują kluby z podłogą lepiącą się od wymiocin i piwa, jak i na wpół zbutwiałe, rozsypujące się łodzie. W takiej rzeczywiści nie da się nic zbudować. Równolegle zatem z wolna kruszą się małżeństwa i rodziny, związki i relacje.
Na tle powszechnego brudu i beznadziei, coś tak typowego, jak ojcowska miłość Rafała Wejmana (Arkadiusz Jakubik) do córek – Gabi (Matylda Giegżno) i Hani (Katarzyna Gałązka) – jawi się jako coś niezwykłego. Wejman – psycholog więzienny zatrudniony w miejscowym zakładzie karnym – wychowuje nastolatki cierpliwie, z pogodą i niemalże samotnie, bo jego żona (Maja Ostaszewska) na co dzień pracuje w Niemczech.
Pewnego dnia Gabi znika bez śladu. Nazajutrz z morza zostaje wyłowione ciało chłopaka, z którym właśnie zaczęła się spotykać, a okoliczności w jakich do tego dochodzi sugerują, że to właśnie ona stoi za jego śmiercią. Jednocześnie z więzienia ucieka groźny przestępca i były “podopieczny” Wejmana. Sceptyczny wobec możliwości Policji protagonista, rozpoczyna poszukiwania córki na własną rękę.
Beczka miodu bez łyżki dziegciu
Pod względem realizacji “Klangor” to niestety koszmar recenzenta, bo praktycznie nie ma się tu do czego przypieprzyć.
Wątek kryminalny jest bardzo zręcznie napisany. Ma odpowiednie tempo, niezmiennie trzyma w napięciu, umiejętnie podsuwa kolejne tropy i rozwiązuje się we właściwym momencie, w całkiem zaskakujący (choć bezpieczny) sposób. Owszem, zakończenia można się domyślić wcześniej, ale trudno robić z tego zarzut, bo liczba możliwości jest skończona, a finał dość realistyczny (przynajmniej jak na ten typ kina).
Wizualnie “Klangor” udanie lepi atmosferę, zasadzając się na szarobłękitnych tłach, wiecznie zmęczonych twarzach i przetłuszczonych włosach. Momentami może i trochę z tym przesadza, bo świat za oknem nie jest (chyba) aż tak brzydki i ponury jak ten z serialu. Niemniej jednak swoje wrażenie tym robi.
Rewelacyjnie spisuje się ekipa aktorska. Wiadomo, Jakubik – jako protagonista i Ostaszewska – w stworzonej dla siebie roli Matki Polki – to połączenia, które nie mogły zawieść. Zaskakująco znakomicie wypadają jednak również Piotr Witkowski i Wojciech Mecwaldowski jako strażnicy więzienni, a także Aleksandra Popławska w drugoplanowej roli partnerki ostatniego z wyżej wymienionych oraz Konrad Eleryk grający chorego psychicznie uciekiniera z zakładu karnego. Na tym tle młodsi aktorzy – Giegżno, Gałązka i Musiał – wprawdzie już nieco odstają, lecz nie na tyle, by negatywnie wpłynąć na odbiór całości.
Poza tym – wszystko naprawdę stoi tu na światowym poziomie. Nawet jazzowy motyw muzyczny spajający serial, jest na tyle wyrazisty, że od czasu do czasu nadal zapuszcza mi się w głowie, mimo że “Klangor” skończył się dla mnie już w maju, po wyemitowaniu przez Canal+ ostatniego odcinka.
Zamknięcie postępowania
Powyższe sprawia, że rzecz melduje się u mnie na tym samym poziomie co “Kruk”, którym zachwycałem się tu trzy lata temu.
Bardzo polecam, nie rozczarujecie się.