“Kruk. Szepty słychać po zmroku” (2018)

"Kruk. Szepty słychać po zmroku" (2018)

“Pakt” (2015-2016) był przyzwoity (szczególnie drugi sezon), a “Wataha” (2014-2017) już co najmniej niezła. Można było wprawdzie ubolewać, że producenci znad Wisły uparli się na bicie w kryminalne dzwony, ale popularność książek Remigiusza Mroza nie wzięła się z powietrza. Polacy uwielbiają tropić intrygi i spiski oraz rozwiązywać serialowe zagadki, więc kwestią czasu było, aż ktoś ponownie – starymi sztuczkami – spróbuje przykuć ich do telewizorów.

W efekcie, najpierw pojawił się “Belfer” (2016-2017), a następnie “Kruk. Szepty słychać po zmroku” (2018). Ten pierwszy niestety całkowicie rozminął się z moimi oczekiwaniami, oferując średniej klasy aktorstwo połączone z niedorzeczną (a momentami wręcz grafomańską) historią. Ten ostatni, natomiast, będący zarazem bohaterem niniejszej notki – nieoczekiwanie utrafił w sedno.

Panie i Panowie, koleżanki i koledzy – oświadczam Wam, że Polacy zrobili dobry serial kryminalny. “Kruk” to bowiem rzecz, która broni się i na poziomie czysto rozrywkowym, jak i artystycznym – napisana w sposób nieobrażający inteligencji widza. Tych, którzy spodziewają się cudów – zawczasu ostrzegam – nie ma tu nic nadzwyczajnego, co na lata pozostawi Was z opadem szczęki. Jest natomiast bardzo rzetelnie odrobiona lekcja na prawie wszystkich poziomach, ze szczególnym wskazaniem na sposób rozpisania historii (bez zbędnych zawężeń, ani rozciągnięć, z obliczalnymi zwrotami akcji) oraz dobór aktorów i wywiązanie się przez nich z powierzonych zadań.

W zarysie fabuła prezentuje się raczej nieskomplikowanie. Po kilkunastu latach, inspektor policji – Adam Kruk – wraca z Łodzi do Białegostoku – miejsca swojego dzieciństwa, gdzie mierzy się ze sprawą porwania pewnego chłopca oraz wydarzeniami ze swojej przeszłości, o których każdy normalny człowiek wolałby zapomnieć. Szybko okazuje się, że prawie każda z pierwszoplanowych postaci ma tu swoje tajemnice, a gdy dowiadujemy się jakie – w sumie przestajemy się dziwić, dlaczego wolały nie wywlekać ich na światło dzienne. Historia, rozgrywająca się dwóch planach czasowych (bo poprzetykana retrospekcjami z życia protagonisty), została dodatkowo doprawiona motywem choroby psychicznej, a także drobnymi wątkami paranormalnymi (z tym że spokojnie, jeśli takowych nie trawicie – zostały wprowadzone z klasą), tak że nie sposób się przy niej nudzić. Gdzieś w okolicach połowy serialu, przeciętnie bystry człowiek zaczyna już – mniej lub bardziej trafnie – spekulować na temat rozwiązania akcji i możliwego zakończenia, lecz nie jest to żaden zarzut z mojej strony, bo ostatnią rzeczą jakiej “Kruk” by potrzebował, byłaby refleksja: “Ale kurwa wymyślili…” – nieśpiesznie rzucona w kierunku telewizora. Całość trzyma za to w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny, a każdemu kadrowi towarzyszy nieznośne uczucie niepokoju sugerujące, że za rogiem czai się coś naprawdę złego.

Tego wszystkiego oczywiście nie udałoby się dobrze sprzedać, gdyby nie świetne aktorstwo. Duet – Żurawski i Łukasiewicz, to klasa sama w sobie, która zapewne zostanie szybko doceniona, ale nagroda specjalna należy się Andrzejowi Zaborskiemu oraz Marcinowi Bosakowi, którym udało się zerwać z typowym dla nich garniturem ról (lub przynajmniej – moim stereotypowym postrzeganiem tychże).

Swoją rolę do odegrania dostaje tu też w końcu Podlasie ze swoją kulturą i krajobrazami. Jakkolwiek Białystok został tu chyba nieco zbyt mocno przejaskrawiony (w rzeczywistości nie jest przecież tak “mrocznym” miastem zamieszkiwanym wyłącznie przez łysych nacjonalistów), podobnie jak miało to miejsce w przypadku “Watahy”, po seansie “Kruka” człowiek od razu ma ochotę wybrać się na małą wycieczkę w północno-wschodni róg Polski.

Kończąc – szczerze zachęcam do sięgnięcia po nową produkcję Canal+, bo choć rzecz jest niełatwa w odbiorze (przez ciężar gatunkowy opowiadanej historii, a nie sposób realizacji), zdecydowanie warto dać jej szansę.

Zostaje w głowie na dłużej.

PS: Tradycyjnie ponarzekać można na momentami zbyt cicho nagrane dialogi, ale jest to tak powszechne schorzenie rodzimej kinematografii, że wypada na nie przymknąć oko.

“Kruk. Szepty słychać po zmroku” (2018)
Jednym zdaniem:
Świetnie napisana i zagrana historia, która zostaje w pamięci na dłużej.
8
WARTO
Dołącz do dyskusji

3 Komentarze

Dodaj komentarz
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *