“Life & Death” (1988)

Przy okazji recenzowania słabiutkiego “The Partners” (2002) wspomniałem, że zainteresowanie społeczne, jakim ogół publiki darzy zawód prawnika, w ogóle nie koresponduje z nad wyraz skromną ofertą “giereczkowa” w tym temacie. O dziwo, z profesją lekarza jest analogicznie. Szaleni popularni w kulturze popularnej, tj. książce, filmie i serialu – obrońcy ludzkiego życia i zdrowia – doczekali się stosunkowo niewielu produkcji poświęconych meandrom ich zajęcia.

Wyłączając rozliczne zabawy w zarządzanie szpitalem, w rodzaju opisywanego tu już “Theme Hospital” (1997)[1]To wszakże gry na wskroś strategiczne., ze współczesnych tytułów około-medycznych – kojarzę wyłącznie obie odsłony dowcipnego “Surgeon Simulator” i jeszcze dziwaczniejszą, konsolową serię “Trauma Center”. Ażeby zatem zakosztować wesołego życia medyka, przyszło mi cofnąć się o trzydzieści pięć lat, aż do 1988 r. i na wpół zapomnianego “Life & Death”.

Za techniczną stronę omawianej produkcji odpowiadała wprawdzie dwójka programistów z amerykańskiego The Software Toolworks, jednak pomysłodawcą i konsultantem całości był już Dr. Myo Thant – lekarz o specjalizacji onkolog – hematolog. Wsparcie ze strony faktycznego doktora medycyny sprawiło, że “Life & Death” okazał się w swoim czasie całkiem niezłym “symulatorem” chirurga, praktykującego w obszarze schorzeń brzucha. Jakkolwiek jej twórcy na każdym kroku odżegnywali się od edukacyjnego charakteru tytułu, sądząc po komentarzach w sieci, rzecz przyczyniła się do “wyprodukowania” co najmniej kilku lekarzy, którzy rozklikawszy się grze, postanowili kontynuować ją w “realu”.

Oczywiście, współcześnie jest to już produkcja obciążona rozlicznymi bolączkami przyprawiającymi gracza o udar mózgu, niemniej biorąc pod uwagę prekursorski charakter rozgrywki i wynikający z powyższego praktyczny brak konkurencji, nadmierne marudzenie na oczywistości byłoby grubym nietaktem. Poniżej pominiemy więc sobie obowiązkowe akapity poświęcone technikaliom, tj. oprawie graficznej i udźwiękowieniu. Grafika – jaka jest – każdy widzi. Bieda jak na Podlasiu. Rozdzielczość dla krótkowidza plus oszałamiające cztery kolory w standardzie CGA, lecz na szczęście bez problemu można odróżnić pacjenta od szafy. Ze sferą audio jest jeszcze gorzej, bo rzecz oszczędnie traktuje pradawnego PC Speakera, zatem z grzeczności przyjmijmy, że dźwięk niemalże nie istnieje.

"Life & Death" (1988)
Zgrabne menu i zarazem podstawowy ekran gry.

Staż

Na pewno spotkaliście się z tym tekstem, że trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy. No więc, jeśli z grami jest podobnie, to omawiana produkcja jest potencjalną fabryką twardzieli, skierowaną do osobników którzy podnoszą gardę nawet po setnym ciosie w szczękę. Rzecz w tym, że pomimo skomplikowania materii (powiedzmy sobie, że medycyna to nie spawanie), “Life & Death” nie chędoży się z graczem i z miejsca rzuca go na głęboką wodę. Po ekranie tytułowym, daje do podpisania listę obecności i wysyła na króciutkie, w zasadzie nic nie uczące szkolenie, a zaraz po nim – na szpitalny korytarz. To zaiste wielkie wyzwanie – i dla nas, i dla pacjentów, bo młody lekarz, postawiony w takiej sytuacji, zmuszony jest de facto uczyć się na własnych błędach, tj. życiu i zdrowiu bezimiennych ofiar. Co prawda, wraz z grą dostajemy do rąk manual i obszerne opracowanie na temat historii chirurgii[2]Całkiem ciekawe i nieźle napisane., niemniej ich przydatność w wirtualnej praktyce lekarskiej jest raczej ograniczona.

"Life & Death" (1988)
Obowiązkowe, diagnostyczne macanko.

Szczęśliwie, graczowi na pomoc przychodzą schematy i procedury, których wyuczenie metodą prób i błędów pozwala na ukończenie gry. Rozgrywka wygląda zatem mniej więcej tak, że od recepcjonistki otrzymujemy informację o oczekującym nas pacjencie (przy czym nigdy nie zajmujemy się więcej, niż jednym przypadkiem na raz). Następnie zaglądamy do nieszczęśnika i zerkamy w jego kartę medyczną, zawierającą krótki opis objawów choroby, by kolejno zbadać jego brzuch – kliknięciami sprawdzając, gdzie boli. Na tej podstawie decydujemy o podjęciu jednej z sześciu akcji: obserwacji, podaniu lekarstw, skierowaniu na zabieg operacyjny, przeprowadzeniu badania rentgenem, przeprowadzeniu badania ultrasonografem, odesłaniu do innego specjalisty. To jednocześnie ten etap, na którym instrukcja akurat trochę się przydaje. Można z niej bowiem wykoncypować, że gdy przykładowo pacjenta nic nie nie boli – należy skierować go na obserwację. Gdy zaś boli cały brzuch – trzeba podać mu lekarstwa. A gdy boli go tylko po bokach – należy skierować go na bardziej szczegółowe badania, celem ustalenia czy klient zmaga się z kamieniami nerkowymi (wówczas wysyłamy go do specjalisty w tej dziedzinie), czy też z bólem wyrostka robaczkowego (kiedy to trzeba skierować go do sali operacyjnej i samemu chwycić skalpel w dłoń). Każda seria prawidłowych akcji, prowadząca do poprawnej diagnozy to gratulacje od lekarza prowadzącego i jeden punkt. Każde niepowodzenie zaś, to połajanka i obowiązkowa wizyta w sali szkoleniowej, podczas której można dowiedzieć się, co zrobiło się źle.

"Life & Death" (1988)
Pora na CSa.

Rezydentura

O ile wyuczenie się sposobów reagowania na rozmaite objawy niewymagające zabiegu operacyjnego jest stosunkowo proste, to same operacje to już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy. Zasadniczo dostępne są dwie: usunięcie wyrostka robaczkowego oraz wymiana dotkniętego zatorem odcinka aorty, a ich pomyślne przeprowadzenie kończy zarazem grę. Jak można się domyślić – są znacznie bardziej skomplikowane, niż podstawowa diagnostyka, przez co w ich przypadku jesteśmy odsyłani do sali szkoleniowej wielokrotnie częściej. Bywa też, że operacja w zasadzie się udaje, ale jako że w jej trakcie nie stosujemy się do wszystkich procedur (np. wykonując niewłaściwe lub zbyt nieregularne cięcie albo pozostawiając w pacjencie zaszyte ciało obce) – i tak kończymy na szkoleniu i bez punktów.

Choć zabiegi operacyjne nie są długie (gdy byłem już dostatecznie obyty, przeprowadzenie każdego z nich zajmowało mi ok. 6 minut), ich powtarzanie i uczenie się na błędach jest niesamowicie irytujące. O wiele lepszym i bardziej oczywistym rozwiązaniem byłoby wszakże przekazanie kompletu wiedzy graczowi przed momentem, w którym musi po raz pierwszy chwycić za skalpel, a nie liczenie, że sam się domyśli jak kroić podanego mu na stole nieszczęśnika. I jeszcze na dodatek – że będzie miał cierpliwość, żeby wielokrotnie to krojenie powtarzać.

"Life & Death" (1988)
Lunch time.

Niewątpliwie ciekawą opcją w kontekście powyższego jest więc możliwość dobrania sobie do udziału w operacji – dwóch, spośród sześciu dostępnych specjalistów. Różnią się oni od siebie nie tylko zakresem wiedzy i zdolnościami, lecz również preferencjami co do pracy z innymi ekspertami (choć szczerze mówiąc nie udało mi się zweryfikować, co w zasadzie dzieje się, gdy zgromadzimy na jednej sali operacyjnej dwóch nieprzepadających za sobą lekarzy). Specjaliści przydają się nie tylko dlatego, że okazjonalnie zwracają uwagę na to co powinniśmy zrobić i w jakiej kolejności, lecz również ze względu na fakt, iż w międzyczasie monitorują bieżący stan pacjenta. Oczywiście można, a nawet trzeba – samemu zerkać na zapisy elektrokardiogramu (to ta “pikająca” kreska na monitorze, która robi się nieprzyjemnie płaska, gdy coś spierdolimy), czy poziom krwi, ale uwagi kolegów po fachu na temat tego, jak zareagować na objawy bradykardii czy arytmii u pacjenta podczas operacji – przynajmniej w pierwszej fazie gry – są całkiem przydatne[3]Bo potem to już na pamięć zarzuca się atropiną, lidokainą czy dopaminą..

W praktyce zatem, rozgrywka na sali operacyjnej wygląda tak: przygotowujemy się do zabiegu myjąc rączki jak Ryszard Lubicz przykazał i zakładając rękawice medyczne. Następnie “otaśmowujemy” fragment ciała operowanego, jak Policja miejsce zbrodni i pokrywamy przestrzeń operacyjną antyseptykiem. Potem zapodajemy pacjentowi antybiotyki, podłączamy go pod kroplówkę z krwią i puszczamy gaz usypiający. Gdy nieszczęśnik już śpi – możemy go zacząć kroić, stale monitorując jego parametry życiowe. Oczywiście cięcia skalpelem są ważne, ale wcale nie kluczowe. Czasami trzeba coś nakłuć, czasami przeciąć nożyczkami, a kiedy indziej przytrzymać – metalicznym-kurwa-chwytakiem. W międzyczasie należy nasłuchiwać EKG i reagować na odbiegający od normy rytm serca, poprzez podanie właściwego specyfiku.

"Life & Death" (1988)
Operacja w toku, czyli wisienka na torcie.

Jak można się domyślić – nie da się poprawić ewentualnych błędów popełnionych podczas zabiegu. Rzecz samoistnie, na jednym slocie zapisuje stan gry przy każdym kolejnym pacjencie, więc nieprawidłowe cięcie bądź niewłaściwie umiejscowiony zacisk powoduje konieczność rozpoczęcia operacji od początku. Sytuacji nie poprawia też możliwość wyboru jednego z trzech stopni trudności. Pomiędzy “łatwym” i “normalnym” nie ma zresztą specjalnej różnicy, natomiast “zaawansowany” wymaga takiego “pixel huntingu” jakiego nie widzieliście jeszcze w żadnej przygodówce. Zabawna (i realistyczna!) jest natomiast możliwość wyboru dodatkowej opcji “Nightmare mode”, w której pacjenci nie opisują szczegółowo swoich objawów, tylko po prostu narzekają, “że ich boli”.

Jednocześnie – po nabyciu wprawy, co w najgorszym wypadku przeciętnie inteligentnemu typowi (lub “typiarze”) zajmuje zaledwie kilka godzin – “Life & Death” nie ma już nic więcej do zaproponowania. Każda z dwóch typów operacji wygląda tak samo i przeprowadzana jest według analogicznego schematu. W rezultacie – od momentu wpisania nowego lekarza do karty do momentu wyświetlenia się świadectwa zasług robiącego tu za ekran końcowy – mija już wtedy niespełna 30 minut. Na jaw wychodzi wówczas cel przyświecający brakowi tutoriala i zmuszaniu gracza do wycieczek do sali szkoleniowej. Po prostu gdyby gra dostała sensowne wprowadzenie i samouczek, dawałaby się bezproblemowo ukończyć w godzinę.

Emerytura

Tak jak zawsze w przypadku nieprawdopodobnego starocia – mam z “Life & Death” spory problem. Z jednej strony podejmuje się bowiem naprawdę niebanalnej, rzadko spotykanej tematyki. Z drugiej – uboga zawartość i zastosowane mechanizmy rozgrywki okrutnie nie przystają do współczesności. Gdyby to miało solidny tutorial/przeszkolenie, ze 3x więcej możliwych do zdiagnozowania schorzeń i przynajmniej 2x więcej operacji – zapewne doceniałbym tę produkcję znacznie bardziej. A tak nie pozostaje niczym więcej, jak tylko ciekawostką z zeszłego tysiąclecia, która jedynie drobnymi momentami pozwala poczuć to “coś”.

Pozostaje czekać na rzetelne odświeżenie tematu.

“Life & Death” (1988) w statystyce:

Dwukrotne ukończenie gry, na poziomach "Novice" i "Intermediate" zajęło mi ok. 8 godzin.
“Life & Death” (1988)
Podsumowując:
Miejscami zapewne trudniejsze doświadczenie, niż bycie lekarzem w rzeczywistości.
Na plus:
Tematyka.
Na minus:
Wykonanie. Mało schorzeń, mało operacji, mało dodatkowych interakcji.
Brak sensownego tutoriala/wprowadzenia, wymuszający mozolne jak na przyjęta formułę - uczenie się na błędach.
3
Nie warto

Przypisy:

Przypisy:
1 To wszakże gry na wskroś strategiczne.
2 Całkiem ciekawe i nieźle napisane.
3 Bo potem to już na pamięć zarzuca się atropiną, lidokainą czy dopaminą.
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *