Gdybym posiadał swojego “złego bliźniaka”, który zamiast obrać ścieżkę prawości, zszedłby na drogę przestępstwa – niechybnie handlowałby bronią. Częste i dalekie podróże, osobiste spotkania z nieprzewidywalnymi typami i sprzedawanie im śmiercionośnych zabawek bez grama wyrzutów sumienia – brzmi jak wszystko, czego niżej podpisany wolałby w życiu uniknąć.
A jednak, “Pan życia i śmierci” (2005) z Nicolasem Cagem, w roli luźno wzorowanej na Wiktorze Bucie – najsłynniejszym “handlarzu śmiercią” naszych czasów – to jeden z moich ulubionych filmów. Sześcioodcinkowy “Nocny recepcjonista”, będący ekranizacją powieści Johna le Carré o tym samym tytule, zapowiadał się zaś na twór orbitujący blisko analogicznej tematyki. I choć finalnie okazało się, że handlu bronią tu niewiele, a na dodatek zaprezentowano go w wyjątkowo naiwny sposób – całość i tak uprzyjemniła mi trzy kolejne wieczory.
Pogoda dla bogaczy, Bond dla ubogich
Arabska Wiosna. Egipt. Jonathan Pine (Tom Hiddleston) pracuje jako nocny menadżer w prestiżowym hotelu w Kairze. Próbując zapewnić bezpieczeństwo kochance jednego z lokalnych kacyków, wsadza przysłowiowego “chuja w szprychy”, ujawniając związki tegoż kacyka z międzynarodowym handlarzem bronią – Richardem Roperem (Hugh Laurie). W konsekwencji, dziewczyna traci życie, a protagonista obwinia się za jej śmierć. Wykorzystuje to komórka brytyjskiego wywiadu, kierowana przez Angelę Burr (Olivia Colman), która werbuje Pine’a do krucjaty przeciwko Roperowi.
Jak na rzecz współautorstwa BBC przystało, “Nocny recepcjonista” wyróżnia się nie tyleż intrygą, co poziomem realizacji, zwłaszcza na aktorskim poziomie. Owszem, całość niewątpliwie trzyma w napięciu (co jest zdaje się skutkiem umiejętnego poszatkowania wątków z książkowego oryginału i znacznego skompresowania opowieści). Za powyższe odpowiadają jednak – w połowie – i zręczny scenariusz, i mało rozsądne nieraz postępki bohaterów. To ostatnie może zresztą zniechęcić do serialu osoby, które będą oczekiwały po nim “realizmu”[1]Cudzysłów ze względu na fakt, że szpiegostwo na ekranie zawsze jest posypane lukrem. na poziomie “Homeland” (2011-2020) czy “Biura szpiegów” (2015-2020). O ile jeszcze dość ciekawie pokazano tu MI6 od środka, zwłaszcza pod kątem ścierania się rozmaitych, sprzecznych interesów, to już handel bronią to tu połączenie naiwnego wyobrażenia o wielkim biznesie i “Iron Mana”. Pod tym względem zatem, rzeczy znacznie bliżej do omawianego niedawno “Jacka Ryana” (2018-2023).
Niemniej – gdy przymknąć oko na te (drobne) mankamenty – “Nocny recepcjonista” zapewnia sporo, solidnej, telewizyjnej rozrywki, w której nie ma miejsca na nudę. Całość ciągnie do góry przede wszystkim znakomite trio Laurie – Hiddleston – Colman, choć na liście płac znalazł się jeszcze między innymi Tom Hollander (bardzo dobry), Tobias Menzies (poprawny) oraz Elizabeth Debicki (–>). Ta ostatnia zresztą, to jedyny aktorski mankament serialu. Grana przez nią postać – Jed Marshall, nałożnica Ropera – jest niewiarygodnie irytująca, w miotaniu się pomiędzy smutkiem w samotności, wesołością okazywaną w towarzystwie Ropera i prowokacyjnością względem obcych. To potem będzie idealnie pasować do Diany w “The Crown” (2016 – 2023), ale tu zwyczajnie męczy.

Podsumowanie
Czy zatem warto? Jak najbardziej, jeszcze jak. Natomiast należy do “Nocnego recepcjonisty” podejść jak do trzymającego w napięciu akcyjniaka, a nie dramatu szpiegowskiego, co może sugerować wzmianka o autorze na wstępie. Czeka na Was dużo dobrego aktorstwa, całkiem angażująca intryga, ciekawi bohaterowie (oprócz Jed, oczywiście) i interesujące miejscówki. Może i parę razy zazgrzytacie zębami nad głupotą niektórych postaci, ale z pewnością będziecie się dobrze bawić. Polecam.
Przypisy:
⇧1 | Cudzysłów ze względu na fakt, że szpiegostwo na ekranie zawsze jest posypane lukrem. |
---|