Biegasz jak szalony, znosząc jej warzywa do posiekania. W międzyczasie łapiesz przygotowane przez nią mięso na burgery i kładziesz je na patelni. “Talerze, brakuje talerzy!” – słyszysz, zatem rzucasz się do zlewu, by wyszorować chociaż jeden i puścić go na drugą stronę kuchni, zanim dzwonek obwieści wyjście kolejnego niezadowolonego z jakości obsługi klienta. “Teraz sałata! Szybko, dawaj sałatę” – krzyczy, ale Ty już nie masz na to czasu. Piekarnik stoi w ogniu i musisz pędzić po gaśnicę.
Ten koszmar Magdy Gessler, to wbrew pozorom nie opis studenckich praktyk w knajpie “Kokoryko u Szwagra” na Bieżanowie, a jedynie przebieg typowej (i zazwyczaj przegranej) partii w “Overcooked”. Twórcy opisujący “Rozgotowanych”, jako “chaotyczną, kanapową kooperacyjną grę w gotowanie dla od jednego do czterech graczy” – ujęli istotę rzeczy, przy czym trzeba zaznaczyć, że pomimo możliwości wybrania trybu “solo” – granie w pojedynkę nie ma tu najmniejszego sensu. “Overcooked” to produkcja na wskroś wieloosobowa, bawiąca tylko wtedy, gdy zasiadasz do niej wspólnie z rodziną lub znajomymi. Współpraca jest tu bowiem wszystkim – kluczem zarówno do dobrego wyniku, jak i do dobrej zabawy.

Założenia są proste. Masz dwie ręce, nielimitowaną liczbę składników do gotowania i stale spływające zamówienia. Realizacja tych ostatnich wymaga podjęcia całego szeregu czynności. Przykładowo, żeby ugotować zupę pomidorową, trzeba wyjąć ze skrzynki pomidora (zaskakujące, co nie?), pobiec z nim do deski do krojenia, pociachać, a następnie wrzucić do garnka – i tak trzy razy. Gdy całość już się ugotuje (trzeba pilnować, żeby nie wykipiała), wrzucasz ją na talerz, a następnie wykładasz do okienka, jak w Barze Mlecznym “Millenium” w Parzeniochach Górnych.
Wydaje się nieskomplikowane, a nawet prostackie, nieprawdaż?
Niestety, czy stety, całość komplikuje się wraz z rosnącą liczbą zamówień i koniecznością podejmowania dodatkowych aktywności, jak np. zmywanie naczyń, czy smażenie burgerów przed włożeniem ich w bułę. Jeśli zatem w pierwszej minucie każdej rozgrywki wszystko idzie zgodnie z założeniami (nawet bez planu), to 60 sekund później, Twoja kuchnia jest już kompletnym chaosem, jakby wpadła do niej banda pijanych, agresywnych kiboli lub dwuletnie dziecko.

Do tego dochodzą zmieniające się z poziomu na poziom (kuchni-map – jest kilkanaście) warunki pracy. W niektórych kuchniach jesteś wprost rozdzielony z partnerem i przykładowo, ty możesz tylko kroić warzywa, a druga osoba jedynie pakować je do garnka; w innych szczury kradną wam składniki; a w jeszcze innych gaśnie światło lub co jakiś czas przestawiają się elementy wyposażenia. Próba poradzenia sobie z tym wszystkim wymaga, po pierwsze nieustannej komunikacji (chociażby w celu zgłaszania zapotrzebowania na składniki lub sygnalizowania, że kuchenka płonie jak warszawska Tęcza na 11 listopada), a po drugie szybkiego rozplanowywania kolejnych zadań i bieżącego reagowania na zmiany.
Stale rosnący poziom wyzwań, wymagający ciągłego zmieniania strategii, sprawia, że choć na “Overcooked” można się miejscami zdenerwować[1]Moja żona jest uosobieniem spokoju, ale gdy trzeci raz z rzędu zaczęła nam się palić kuchnia, zaczęła przeklinać jak stary marynarz., jednocześnie nie sposób się nim znudzić. Opracowywanie coraz to nowych sposobów radzenia sobie z kolejnymi problemami dostarcza sporej frajdy i dobrej zabawy, a rosnące z każdym poziomem zgranie z członkami kuchennego zespołu, naprawdę cieszy.

Całości dobrego wrażenia dopełnia przyzwoita oprawa audiowizualna, która ma lekki, humorystyczny charakter. Kreskówkowa grafika – co widać na załączonych obrazkach – jest czytelna i nie przeszkadza w gotowaniu. Jednocześnie naszym kulinarnym podbojom towarzyszy miła dla ucha, odprężająca muzyka.
Poważniejszych mankamentów psujących zabawę nie stwierdziłem.
Wyłącznie tytułem odnotowania wspomnę więc, że “Overcooked” posiada pretekstową fabułę (opowiadającą o Cebulowym Królestwie rządzonym przez Cebulowego Króla – true story – to żaden przytyk do Polski) bez której jednak gra spokojnie mogłaby się obejść, a także – że bez przynajmniej pary padów, lepiej do “Rozgotowanych” nie podchodzić. Jakkolwiek bowiem chodzi tu przede wszystkim o główkowanie, rzecz wymaga pewnej sprawności i płynnego sterowania, czego klawiatura (ze swojej natury) już niestety nie zapewnia.
Podsumowanie
Gdybym sam nie spróbował, na podstawie cudzych opowieści pewnie nie uwierzyłbym, że “Overcooked” może być aż tak dobre. Ta nastawiona na ścisłą współpracę – zabawa w gotowanie – pochłania bez reszty, testując zręczność oraz koordynację i zdolność do bieżącego planowania podziału zadań. I chociaż bywa frustrująca – nigdy nie przesadza z poziomem trudności na tyle, by do siebie zniechęcić. Wręcz przeciwnie – zachęca, by próbować dalej, bo każda zainwestowana w nią godzina to nieunikniony postęp i lepszy rezultat na tablicy wyników.
Świetna rzecz, tak na imprezę[2]Tym bardziej, że “Overcooked” pozwala też dwóm parom na zmierzenie się w trybie rywalizacji przy jednym komputerze/konsoli., jak i na “growy” wieczór we dwoje.