“Pro Evolution Soccer 2012” (2011)

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)

Gdy w 1998 r. po raz pierwszy pierwszy zobaczyłem “FIFA 98: Road to World Cup” (1997) to przez tydzień nie mogłem spać w nocy. To było spełnienie marzeń o grze piłkarskiej tak realistycznej, że niemalże nieodróżnialnej od relacji telewizyjnej. Chyba pierwszy i jedyny raz poczułem się wówczas uzależniony od czegoś, tylko na tego widok. Kolejne gry z serii FIFA, a tym bardziej inne gry piłkarskie, już nie były w stanie wywołać “efektu wow!”, aż na horyzoncie nie pojawił się “Pro Evolution Soccer 6” (2006).

Seria “Pro Evolution Soccer” z miejsca stała się wówczas moją ulubioną symulacją futbolu. Od tego czasu też ogrywałem rzecz corocznie, zdecydowanie najwięcej czasu poświęcając edycji z 2010 r.[1]Pewnie z siedemset godzin.. Nic dziwnego zatem, że przy “Pro Evolution Soccer 2012” (2011) poczułem już swego rodzaju przesyt[2]Tekst poniżej to kolaż obu pierwszych notek z serii MonoGamia, opublikowanych w 2017 r..

Jestem legendą

Odkąd wprowadzono go, bodajże w edycji z 2009 roku, popularny “PES” to dla mnie głównie tryb “Become a Legend” (w skrócie – “BaL”). Nie dotykam “Master League” (czyli zarządzania całą drużyną), nie tykam trybu wieloosobowego, omijam treningi i minigierki. Istnieje tylko opcja zostania legendą, której plakaty drukują w Bravo Sport (wiem, to obrzydliwe). Dla przypomnienia – jest to tryb w którym kierujemy pojedynczym zawodnikiem i wyklinamy selekcjonera, który nie wpuszcza nas na boisko i komputerowych kolegów, którzy nam nie podają i rozgrywając kolejne mecze – rozwijamy jego karierę.

BaL daje możliwość stworzenia od podstaw własnego grajka (lub wybrania jednego z realnie istniejących), określenia jego wzrostu, fryzury (jest z 500 wzorów – poważnie, to jedyna gra, w której tak pięknie możecie wymodelować zakola), stanu uzębienia, cech i zdolności, a następnie wpuszczenia go w wielki świat małej piłki. Zaczynamy w wieku 17 lat w poślednim klubiku, trenujemy określone przez siebie atrybuty, rozgrywamy kolejne mecze – towarzyskie i ligowe, a jeśli mamy szczęście, to i w europejskich pucharach (które w tym PESie akurat są licencjonowane), a z czasem zyskujemy nawet prawo gry w reprezentacji. W międzyczasie przyplącze się jakiś transfer i rywalizacja o miejsce w pierwszych składzie nowej drużyny, jakiś wyścig o króla strzelców, bądź wyjazd na Mistrzostwa Świata lub kontynentu. Wszystko to jest zorganizowane całkiem nieźle i na dodatek okraszone fajnymi animacjami (choć mocno powtarzalnymi oczywiście).

Na pewno część z Was pamięta, że swego czasu niemała popularnością cieszył się dwuwymiarowy New Star Soccer, również mający ambicję “symulowania” życia piłkarza. W założeniach BaL w PES 2012 jest do niego bardzo podobny, choć twórcy nie zawarli w nim możliwości posiadania tzw. życia prywatnego i wydatkowania posiadanej fortuny na “kokę, dziwki i lasery”. Tym za to – co niewątpliwie różni obie pozycje – jest oprawa. Jeżeli bowiem w NSS mieliśmy proste bitmapy o jakości tapety w Miejskim Domu Kultury w Wojniczu i dźwięki przywodzące na myśl ostre zapalenie płuc u jenota, w PESie mamy całkiem przyzwoitą grafikę, zróżnicowane animacje i naprawdę pierwszorzędny dźwięk. Tak charakterystyczna dla serii przypadkowość nie pozwala się nudzić kolejnymi meczami i nawet jeśli uda nam się złamać jakieś schematy rozgrywki, w ten tytuł (zazwyczaj) zwyczajnie chce się grać.

Co więc może tu pójść nie tak?

Powodów jest kilka.

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)
El Clásico.

Monogamia, czy monotonia?

Po pierwsze: to niby oczywiste, ale i tak to napiszę – BaL to całkiem inna filozofia gry, niż sterowanie całym zespołem, toteż wymaga przestawienia wszystkich swoich nawyków. Tu jesteś tylko drobnym trybikiem w wielkiej maszynie, który musi pilnować swojej pozycji, szukać wolnego pola i zagrywać do lepiej ustawionych kolegów. Sztuczna inteligencja czasem ci poda, a czasem nie i nic nie będziesz mógł z tym zrobić, choć mnie osobiście najbardziej irytował jej zwyczaj dogrywania mi piłki na ułamek sekundy przed kontaktem z przeciwnikiem, który – w takich okolicznościach przyrody – bez trudu mi ją odbierał.

Kluczem do “zostania legendą” jest oczywiście rozgryzienie schematu rozgrywki, tyle że jeśli w przypadku gry całym zespołem wymagało to analizy zachowań oponenta, w BaLu należy przede wszystkim zrozumieć styl gry własnego zespołu. Powyższe sprawia, że do rangi jednego z najistotniejszych elementów gry urasta ustawienie zespołu, w którego koszulce wybiegasz na boisko. Do każdego stylu trzeba się przyzwyczaić, bo ze względu na nasz ograniczony wpływ na kopaninę własnej drużyny – schemat za każdym razem robi się zupełnie inny.  I naprawdę – niezależnie od wybranej pozycji – całkiem inaczej będzie Wam się grało w zespole wychodzącym w ustawieniu 4-4-2 lub 3-5-2, a inaczej przy ustawieniu 4-5-1.

Niżej podpisany ma akurat to szczęście, że czerpie autentyczną radość z łamania szablonów (za co mu zresztą płacą), ale potrafi sobie z łatwością wyobrazić sytuację, w której ktoś przeżywa autentyczny kryzys wiary w siebie, gdy po przejściu do ulubionej drużyny za cholerę nie jest w stanie dostosować się do jej stylu gry.

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)
Zatem powtarzam – Kartagina musi zostać zniszczona!

Po drugie: optymalna długość meczu to 10 minut. Wybierając stopień trudności “Top Player” (dalej jest już tylko nieosiągalny dla mnie “Super Star”, a następnie samobójstwo) i np. 5-minutowy mecz, nie nawojujesz tyle, żeby dostać lepsze noty i wpaść w oko selekcjonerowi, a bez perspektywy sukcesów – delikatnie mówiąc – “nie będziesz bawił się dobrze” (chyba, że założyłeś, iż gra będzie symulatorem Rzeźniczaka). Meczy w sezonie jest około 40, co teoretycznie sprawia, że na rozegranie sezonu trzeba jakichś 7-8 godzin – ale, ale! – w ten czas należy wliczyć: 1) czas wczytywania, 2) czas animacji, w którym zegar meczowy stoi, 3) czas gapienia się na tabele i statystyki, 4) czas oglądania powtórek, 5) czas dobierania butów i fryzury (no co? To ważne…), 6) czas wkurwiania się na grę, etc., i nagle z 8 godzin robi się godzin jakieś 40.

I tu refleksja – jak miałem 13 lat, to 40 godzin gry “robiłem” w dwa dni, a czasem nawet w dzień (nie interesujcie się jak – Wszechświat składa się z paradoksów), ale teraz gdy trzeba iść do pracy, wynieść śmieci, zrobić pranie, zadzwonić do Matki, opuścić klapę w toalecie, wysłuchać kolejnej kosmatej anegdoty Strysia – czas jakoś stracił zdolność do rozciągania się w nieskończoność i “zrobienie sezonu” zajmuje mi prawie… miesiąc. Współcześni mężczyźni nie wytrzymują tyle z jedną kobietą, a co dopiero z grą. Wziąwszy więc pod uwagę, że takich sezonów trzeba machnąć co najmniej dziesięć (wtedy można przejść na emeryturę i zająć się graniem w reklamach Play’a), szybko się z tej gry nie wykręcicie.

Po trzecie: karierę zaczynamy jako bardzo “przeciętny” grajek. Przekładając statystyki na uczestników bójek barowych, gdzie “10” to Mamed Chalidow, a “1” – dziewięciolatka w okularach, Ty – kolego – zaczynasz jako mocne “4”, więc – oględnie mówiąc – nie rwałbym się na Twoim miejscu do boju, tylko grzecznie czekał za barem. Jeśli nawet uda ci się wylosować niezłe statystyki w zakresie szybkości (tak, tak – wybieramy tylko ogólną charakterystykę piłkarza, reszta cech się losuje), będziesz miał problemy z wytrzymałością i strzałami. A gdy uda ci urodzić np. z “kopytem” Roberto Carlosa w nodze, będziesz się wlókł po boisku jak wóz z węglem. Na dodatek, jeśli naiwnie myślisz, że Twoją słabość skompensują ci wirtualni koledzy z Twojej drużyny – jesteś w błędzie. Jesteś słaby, więc zaczynasz w słabej drużynie. Koniec, finito, przecież taka jest logika, którą rządzi świat!

Powyższe sprawia, że żeby w grze coś ugrać, trzeba tu swoje wycierpieć, czyt. “odsiedzieć na ławce”, a to też nie każdemu przypadnie do gustu. Gra bowiem wprawdzie przyśpiesza, gdy nie “gramy”, a trener z reguły litościwie wpuszcza nas na boisko koło ’60 minuty, nawet gdy odstawiamy kompletną “padakę”, lecz do grania siada się raczej po to, żeby grać i wygrywać, a nie po żeby oglądać i regularnie dostawać po dupie.

Zestawienie tych dwóch okoliczności sprawia, że jakkolwiek sukcesy w PES 2012 w końcu przychodzą, pojawiają się po tak długim okresie czasu, że mało kto jest ich w stanie doczekać.

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)
Copa del Rey, czyli w wolnym tłumaczeniu – Puchar Reja.

Jezioro wad i ocean zalet

Poza tym PES 2012 to gra pełna wad i niedoróbek tak mocno wbudowanych w jej strukturę, że aż trudno wyobrazić ją sobie w innej (lepszej) postaci. Irytuje (obecna tu od lat) niewielka ilość lig i ich “slotowość” (jest ich tylko 7), która nie pozwala moderom rozwinąć skrzydeł (nie mówiąc już o tym, że i tak regularnie jesteśmy skazywani na oczekiwanie, aż ww. moderzy uzupełnią grę o prawdziwe zespoły). Denerwuje mało aktywny rynek transferowy (podczas gry w trybie BaL i “Master League”), jak i słabo rozwinięty system zastępowania starych piłkarzy przez nowych (w rezultacie, w finale Pucharu Europy, który zdobyłem z AC Milan, byłem najmłodszym piłkarzem na boisku, mimo że miałem już 26 lat). Naprawdę wkurza nadmiernie rozbudowana klawiszologia (wiem, że świat idzie do przodu i od czasów wspomnianej FIFY 98: RTWC, gdzie do strzelania wystarczył jeden przycisk, upłynęły już dwie dekady, ale tu np. sposobów oddania strzału jest zatrzęsienie, a mimo to nie da się tego gdzieś w ustawieniach jakoś sensownie zautomatyzować – przynajmniej pod rozgrywki z AI), tym bardziej że mimo tego “sryliarda” zagrań, wymagających posiadania ośmiopalczastej dłoni, w ogniu walki i tak stosujesz maksymalnie 10 na krzyż. Ohydne są w końcu także tekstury publiczności, która przywodzi na myśl postacie czające się między drzewami w pierwszym lub drugim “Colin McRae Rally”.

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)
Silvio powinien być zadowolony, to był jeden z najlepszych sezonów rossoneri.

O wszystkim tym jednak szybko się zapomina w chwili wybiegnięcia na wirtualne boiska. PES 2012 to jak dla mnie piękno futbolu w czystej postaci. Mecze mają odpowiednie, realistyczne tempo, a mimo to są szalenie widowiskowe i emocjonujące. W toku swojej przygody z opisywaną odsłoną rozegrałem przeszło 700 spotkań i zapewniam Was, że każde wyglądało zupełnie inaczej, a niektóre z nich zapamiętam naprawdę na długo. W mojej ocenie za powyższe odpowiada, chwalona już poprzednio przeze mnie “przypadkowość”. Bramkarz nie zawsze przejmie piłkę do której wychodzi, a dodatkowo nieraz zdarzy się, że futbolówka niefortunnie wyślizgnie mu z rąk; pomocnik nie zawsze dobrze skieruje podanie, a obrona nie zawsze dobrze zastawi pułapkę ofsajdową, etc. Mam zresztą wrażenie, że nieraz mylą się także sędziowie, odgwizdując przewinienie, gdy zagranie ewidentnie było zgodne z przepisami lub wręcz przeciwnie. Wszystko to pozwala przeprowadzać względnie niepowtarzalne akcje i strzelać niepowtarzalne bramki, które jednakowo cieszą, tak na początku, jak i na końcu kariery.

Jeśli już miałbym się w tym wszystkim, co związane z czystą, boiskową rozgrywką czegokolwiek czepiać, to w tej konkretnej edycji zauważyłem, że dużo bramek wpadało mi po rykoszetach. Obrona – zarówno ta prowadzona przez AI, jak i ta sterowana przez gracza (choć zautomatyzowana do tego stopnia, że w sumie to można uznać, że też przez AI…) blokuje większość strzałów, więc trudno oddać tu czyste uderzenie i tak chyba powinno być, bo mniej więcej tak wygląda współczesny futbol, jednakże bramek tego typu było trochę więcej niż zazwyczaj.

"Pro Evolution Soccer 2012" (2011)
Niezłe podsumowanie kariery.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jakkolwiek gra, podobnie jak życie, bywa bardzo niesprawiedliwa (przykład: przez cały mecz bombardujesz strzałami jakieś sieroty z dołu tabeli, które nie potrafią wyprowadzić piłki na twoją połowę, a i tak przegrywasz 0:1, po ich jednej, na dodatek koszmarnie wyprowadzonej kontrze), po tych wszystkich, rzucanych po pokoju “kurwach” i tak wraca się przed monitor, żeby rozegrać jeszcze jedno spotkanie lub cały ich szereg. Sam nie mam w zwyczaju restartować meczy, gdy przegram (to nie tak, że mnie nie kusi, po prostu jestem tak skonstruowany, że zdobycie mistrzostwa czy pucharu cieszy mnie tylko wtedy, gdy jest “uczciwe”, nawet za cenę frustrowania się przez kilka sezonów pozycją w środku, lub wręcz w dole tabeli), więc bywało, że miałem ochotę cisnąć klawiaturą w balkon sąsiadów, ale paradoksalnie – to, że mimo rozegrania tylu meczy, zdarzało mi się nie tyle przegrać, ale wręcz zebrać konkretny wpierdol – tylko mobilizowało, żeby spróbować jeszcze raz. A nuż w następnym sezonie uda się zdobyć ten przeklęty Puchar Europy, czy Mistrzostwo Świata.

Podsumowanie

W naszym próbnym podcaście sprzed dwóch tygodni, po moim oświadczeniu, że przekonałem się do PES 2012 dopiero po rozegraniu kilku sezonów, Strysio zaczął się ze mnie nabijać, że może gdybyśmy inwestowali tyle czasu i energii w każdą grę, kilka “crapów” zamieniłoby się w diamenty. Cóż, Pro Evolution Soccer 2012 złą grą nigdy nie był, ale przez dłuższy czas wydawał mi się bardzo przeciętny, natomiast z perspektywy czasu mogę to napisać z pełną świadomością konsekwencji – to dobry tytuł.

“Pro Evolution Soccer 2012” (2011)
Podsumowując:
"Pro Evolution Soccer 2012" vs "FIFA 2012" 3:0.
Na plus:
Każda bramka naprawdę cieszy.
Przyjemnie dynamiczna, a jednocześnie nie za szybka.
Wciągający i satysfakcjonujący tryb kariery dla pojedyńczego zawodnika.
Na minus:
Wymaga instalacji modów z prawdziwymi drużynami i zawodnikami.
Mało lig i rozgrywek, czego nie są w stanie wyeliminować nawet mody.
7
Warto

Przypisy:

Przypisy:
1 Pewnie z siedemset godzin.
2 Tekst poniżej to kolaż obu pierwszych notek z serii MonoGamia, opublikowanych w 2017 r.
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *