Jakby do tematu nie podchodzić – serialowy “Reacher” to wybitnie niewyrafinowana rozrywka. Fabuła bazuje na utartych motywach i przebiega według oklepanego schematu. Zarówno protagoniści, jak i antagoniści są przewidywalni i prostsi, niż budowa cepa, ocierając się wręcz o papierowość. Do tego dochodzi typowa, regularnie powracająca scenografia małego amerykańskiego miasteczka.
A jednak dobrze się to ogląda.
Zasada jest prosta – jeśli robisz coś mało oryginalnego, musisz to zrobić naprawdę przyzwoicie, w przeciwnym razie utoniesz w morzu podobnych produkcji.
I od strony realizacji “Reacherowi” trudno cokolwiek zarzucić. To bardzo sprawna ekranizacja debiutanckiej powieści Lee Childa – “Killing Floor” (1997) znanej u nas jako “Poziom śmierci”, będąca miksem kryminału i akcyjniaka. To że “czuć tu piniondz” jest oczywiste, w końcu stoi za tym Amazon. Natomiast prócz rzetelnej księgowości, przekładającej się na przyzwoity dźwięk i zdjęcia, “Reacher” oferuje jeszcze dużą dawkę umiejętnie sportretowanej przemocy spuszczanej wrażym skurwysynom; a także – odpowiednio sympatycznych protagonistów i proporcjonalnie wkurwiających antagonistów.
I to w zasadzie tyle. Czy to wystarczy? Nie jestem pewien, ale bawiłem się nieźle, a serial spotkał się z ciepłym przyjęciem tak widzów, jak i krytyków.
Nosił wilk razy kilka, ale wcale nie ponieśli wilka
Historia – jak już wspominałem – jest nieskomplikowana. Tytułowy (Jack) Reacher to mierząca niemalże dwa metry krzyżówka umysłu Sherlocka Holmesa, mięśni Dolpha Lundgrena (ery Ivana Drago) i kompasu moralnego św. Franciszka (Brutal Edition). Choć w CV ma m.in. spory epizod w amerykańskiej armii, obecnie jest na emeryturze, co pozwala mu na praktycznie bezcelowe “wagabundzenie” się po Stanach w poszukiwaniu kłopotów. Te natomiast zazwyczaj bez trudu znajdują go same. W rezultacie, gdy przybywa do Margrave – fikcyjnego, wiejskiego zadupia[1]przy którym Sucha Beskidzka to metropolia w stanie Georgia, z miejsca zostaje uwikłany w lokalne porachunki i spiski, skutkujące osadzeniem go w areszcie pod zarzutem zabójstwa. Oczywiście powyższe nie byłoby w stanie zatrzymać herosa o takich statystykach, zatem w tzw. “międzyczasie” Reacher poznaje tożsamość zamordowanego, a wówczas sprawy stają się osobiste, a kwestia zemsty – honorowa. Ostatecznie, zamiast ruszać dalej, protagonista postanawia zostać w Margrave, żeby odpowiedzieć na odwieczne dla kryminałów pytanie – “co do chuja?”.
I odpowiada, po drodze łamiąc oponentom palce, ręce i nosy, strzelając im w twarz, a czasami i w plecy. Nie ma w tym specjalnej filozofii, ale brutalność jest odpowiednio zwizualizowana i satysfakcjonująca, zważywszy na jej podmiot. Można się jednak zastanawiać, czy całość wypada pod tym względem lepiej, niż np. “The Punisher” (2017-2019). Bo z mojego punktu widzenia komiksowa konkurencja, mimo że nieco bardziej przesadzona, miała fajniejszych bohaterów[2]Chociaż Alan Ritchson w tytułowej roli w 100% słusznie wygrywa właśnie swoje pięć minut. i znacznie ciekawszą intrygę. Tym natomiast co przemawia (albo i nie – bo to zależy od nastawienia) na korzyść “Reachera” jest fakt, że rzecz pozostaje zdecydowanie bliżej ziemi, co oczywiście wcale nie sprawia, że można ją poddawać ocenie w kategoriach “bardziej realistycznej”.

Podsumowanie
To właściwe miejsce, bym po raz kolejny stwierdził, że produkcja Amazon nie jestem niczym wyjątkowym, ale… być może właśnie czegoś takiego szukacie na sobotni wieczór. Zaliczenie ośmioodcinkowego sezonu przychodzi gładko, a finał – jakkolwiek przewidywalny – przynosi moralną ulgę. Krzywdy zostają brutalnie pomszczone, a dobre uczynki wynagrodzone. Wiadomo też już, że będzie kontynuacja.
W lidze topowych współczesnych akcyjniaków gra wiele seriali. “Reacher” wskoczył do niej niespodziewanie i pewnie będzie potrzebować czegoś więcej, żeby się w niej utrzymać. Póki co byłoby mocne 7,5/10.