Ta sama ponura rzeczywistość, ale tym razem III Rzeczypospolitej połowy lat 90-tych, a nie PRLu lat 80-tych. To samo małe miasteczko, gdzieś na Ziemiach Odzyskanych, zalane przez “powódź tysiąclecia”. Ten sam, okryty złą sławą podmiejski las – na Grontach, gdzie ponownie ktoś ginie. To najkrótsze podsumowanie “Rojst ’97”.
Pierwszy “Rojst” (2018) wyróżniał się przede wszystkim niebanalnym tłem i ciekawym nastrojem zdychającej w agonii “komuny”. Sama historia, choć z początku intrygująca i wciągająca – finalnie raczej rozczarowywała, kończąc się zbyt “zwyczajnie”, jak na obietnicę którą składała w odcinkach poprzedzających zakończenie.
Przy okazji sequelu zaatakowano drugą połowę lat 90-tych i rzeczywistość rodzącego się w bólach polskiego kapitalizmu. I trudno nie uznać, że znowu trafiono tym pomysłem w “dyszkę” na tarczy. Czasy “wielkiej powodzi” – mimo że ciekawe – omijały bowiem jak dotąd kulturę popularną, chociaż od tragicznych wydarzeń upłynęły już przeszło dwie dekady.
Co warte podkreślenia, wycieczka w przeszłość fundowana przez “Rojst ’97” jest bardzo wiarygodna. Niebywale zręcznie odwzorowano nie tylko ubiór i fryzury oraz charakterystyczne dla czasów elementy scenografii[1], lecz przede wszystkim klimat i mentalność końcówki drugiego tysiąclecia. Gdyby nie to, że fabuła drugiego “Rojsta” jest znacznie sprawniej napisana, dałoby się go na pewnym poziomie wręcz pomylić z taką “Ekstradycją” lub z innym, kultowym serialem kryminalnym z tamtych czasów.
Bagno niby inne, ale nadal grząskie
Od wydarzeń opowiedzianych w “Rojście” mija trzynaście lat. Wyzierające spod mułu pozostawionego przez wielką wodę, generyczne miasto w zachodniej Polsce, nie zmieniło się jednak tak bardzo, jak można by się spodziewać. Nadal jest tym samym zadupiem, rodem z “Soboty” Bursy, z problemami tego samego kalibru co niegdyś, choć może nieco innej natury. W ciemnym lesie na Grontach, opadająca woda odsłania ciało nastoletniego chłopca. Pomimo, że całość wygląda na typowy nieszczęśliwy wypadek, rzecz nie daje spokoju młodej śledczej – sierżant Annie Jass (Magdalena Różczka – drażniąca tu mniej nie zwykle). Na przekór przełożonym, wraz z partnerującym jej starszym sierżantem Adamem Miką (wybitny Łukasz Simlat) postanawia kontynuować śledztwo. Równolegle do powyższego, do miasta – wraz z rodziną – wraca stary znajomy z pierwszego sezonu – Piotr Zarzycki (przeciętny Dawid Ogrodnik). Objąwszy stanowisko redaktora naczelnego “Kuriera Wieczornego”, w którym niegdyś rozpoczynał karierę dziennikarza, szybko daje się wkręcić w dochodzenie w temacie porwania syna lokalnego biznesmena.
Pomimo zbieżności miejsca akcji, drugi “Rojst” oszczędnie nawiązuje do poprzedniego sezonu, o wiele więcej przestrzeni zostawiając wątkom związanym z nowymi bohaterami. Powyższe sprawia, że serial spokojnie można oglądać bez znajomości pierwowzoru. Ta część fabuły, która dotyczy Zarzyckiego, choć nie bez znaczenia w kontekście finału, okazuje się raczej mało ciekawa. Niezbyt porywające są też retrospekcje odnoszące się do powojennej młodości Wanycza (Andrzej Seweryn – zawsze spoko). Rdzeń fabuły prowadzony przez Jass i Mikę daje jednak radę.

Potwory z bagien
Duża w tym zasługa wspomnianej wyżej dwójki wcielającej się w nowych protagonistów. Nie jestem fanem Magdy Różczki, która kojarzy mi się z TVNowskimi serialami dla kobiet, ale jej Jass akurat da się lubić. To za to, co tu aktorsko odstawia Łukasz Simlat wcielający się w sympatycznego jąkałę – Mikę, to już mistrzostwo świata. Znam go z różnych ról i niezmiennie uważam za jednego z najlepszych polskich “grajków”, a śmiało mogę powiedzieć, że rola w “Rojst ’97” to aktorskie “góry” w jego bogatym dorobku. Dobry jest także Ireneusz Czop jako prokurator i Artur Dziurman jako komendant. Mocno trzyma się zresztą cała ekipa policjantów, wyglądająca jakby ich faktycznie przeniesiono w czasie z 1997 r. Jeżeli ktoś tu wypada gorzej, to Dawid Ogrodnik i Zofia Wichłacz, co jednak też nie znaczy, że można się ich czepiać, bo scenarzyści niespecjalnie mieli pomysł na sensowne zagospodarowanie ich postaci (podobnie jak i na Wanycza).
Bagno wciąga
Z jakiegoś powodu, drugi sezon “Rojsta” oglądało mi się jeszcze lepiej, niż pierwszy. Nie ma tu wprawdzie porażających zwrotów akcji, ale scenariusz to bardzo dobra, rzemieślnicza robota z satysfakcjonującym zakończeniem. Nie wszystkie wątki są równie ciekawe, lecz żaden nie jest tak nudny, żeby go pominąć. Mimo, że Wanycz i Zarzycki, w pierwszym sezonie radzili sobie świetnie, odsunięcie ich na drugi plan dobrze zrobiło całości i aż chciałoby się zobaczyć wszystkich protagonistów w kolejnej serii (jeśli powstanie). Fajnym przeżyciem okazała się finalnie także podróż do znajomych klimatów lat 90tych.
W rezultacie – nic tylko polecić. Jest jakość.