Według obiegowej opinii – typowy góral podhalański jest pazerny, głupi i nienawistny, a na dodatek w czasie II Wojny Światowej kolaborował z Niemcami. Trudno mi zgodzić się z tym krzywdzącym stereotypem, bo znam wielu ludzi z Zakopanego i tylko kilkuset z nich było notowanych za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Swoje trzy grosze w tym temacie postanowiło jednak dorzucić SkyShowtime za pośrednictwem „Ślebody”.
O “Ślebodzie” było w mediach głośno, bo nie dość że to jedna z pierwszych produkcji SkyShowtime i dostała godny marketing, to na dodatek podtrzymuje wyżej wskazane, powiedzmy że niesprawiedliwe uproszczenia. No i – co wywołało chyba największą wesołość – górale gadają tu gwarą bez przerwy, nawet między sobą i siedząc na kiblu[1]“A podejze mi noj papiór, hej!”.
Polska kryminałem stoi, zatem po raz kolejny – rzecz jest adaptacją książki, tym razem autorstwa Małgorzaty Fugiel-Kuźmińskiej oraz Michała Kuźmińskiego. Uwagę widza/czytelnika przyciągać ma zapewne głównie miejsce akcji, tj. mimo wszystko barwne i miejscami przyjemne dla oka Podhale, bo od technicznej strony to dość standardowa opowieść o zbrodni i grzechach przeszłości, taśmowo produkowanych nad Wisłą.
“Godej co godajom w Murzasichle!”
Anna (Maria Dębska) – młoda antropolożka kultury z najlepszego uniwersytetu w Polsce (wiadomo), kręcąca się w dziwnie znajomych rejonach Jagiellońskiej, Gołębiej i Collegium Novum w Krakowie, w przenośni i dosłownie “daje ciała” jurnemu i nadpobudliwemu dziennikarzowi – Bastianowi Strzygoniowi (Maciej Musiał). W rezultacie, oddając prawdę arystotelesowskiej maksymie – omne animal triste post coitum[2]“każde stworzenie jest smutne po obcowaniu” – wyjeżdża dołować się na rodzinne Podhale. Tam w cieniu gór planuje dokończyć pracę naukową, zapomnieć o chłopie który złamał jej serce i ogólnie zregenerować ciało i duszę. Niestety – podczas jednej z przechadzek, dziewczyna znajduje ciało nadgryzione zębem czasu i niedźwiedzia. Dość szybko okazuje się, że to truchło Jana Ślebody (Jan Englert) – lokalnej mendy i paździocha, która zginęła w dramatycznych okolicznościach. W ten sposób Anka – chcąc nie chcąc – wplątuje się w kryminalną intrygę, w toku której o jej serce walczyć będą – wskazany wyżej Strzygoń oraz dawna sympatia dziewczyny – policjant Jędrek Chowaniec (Piotr Pacek). Dodatkowo na jaw wyjdą mroczne, aczkolwiek przewidywalne tajemnice z życia Ślebody[3]I wcale nie chodzi tu o takie kontrowersję, że Jan Englert wszędzie musi wsadzić swoją córkę., no i oczywiście “łodwiecno prowda na tymat góroli, hej!”.
Widoć – kurwa, przepraszam – widać, że SkyShowtime wsadził w to kasę. Na liście płac migają Andrzej Chyra, Leszek Lichota, Anna Nehrebecka, Tomasz “Zębacz” Karolak, Andrzej Zieliński czy Mateusz Kmiecik, znany chociażby z brawurowej roli Czachy w “Prostej sprawie” (2024) i jeszcze kilka innych twarzy rozpoznawalnych bardziej niż nazwiska. Zdjęcia są znakomite, bo kamery zręcznie omijają billboardy i cały ten podhalański syf przesłaniający piękno Tatr. Od tej strony – “Śleboda” może nawet zachęcić kogoś do wyprawy w góry, tak to jest ładnie nakręcone.

“Ryby w Morskim Oku zdechły, a w Czarnym Stawie zdechły”
Tym co w całości nieco rozczarowuje jest fabularna baza. “Śleboda” – poza urokliwym miejscem akcji – niczym się nie wyróżnia, jest sztampowa i przewidywalna. Z żoną co chwilę rzucaliśmy predykacjami w stylu: “ta zginie”; “ten koleś to gej”; “okaże się, że chodzi o… (nie chcę za dużo zdradzić, ale wiadomo o co chodzi góralom opisanym na wstępie)”; “małpa zwariuje zaraz jak słoik pęknie” i niemal wszystkie się sprawdzały. Ponownie – rzecz wciąga – jednak będąc którymś tam polskim kryminałem z rzędu, nie potrafi niczym zaskoczyć. Ogląda się to dobrze, niemniej brakuje tego – nawet nie artystycznego, a czysto rzemieślniczego pierdzielnięcia z liścia w twarz, po którym człowiek by powiedział: “O kurczę, to było dobre!”. Coś takiego miały rodzime seriale, które oceniłem powyżej “siódemki”, a “Śleboda” – choć daleka od bycia porażką – jest tego pozbawiona.
Pod fasadą pewnych kontrowersji związanych z Goralenvolk, SkyShowtime zrobiło w sumie dość bezpieczny serial. Plenery są więcej niż ciekawe i zwyczajnie ładne, ale intryga przeciętna, postacie stereotypowe, a historia – “taka se”. Powyższego nie są w stanie zmienić nawet co najmniej poprawne popisy wskazanych wyżej nazwisk z listy płac. Na tle tychże, pewnym dzbankiem dziegciu okazuje się wprawdzie nepodziecko – Helena Englert, próbująca grać tu kogoś w rodzaju zbuntowanej nastolatki, lecz jej absolutny brak talentu, pozycjonujący ją w galerii drewien polskich pomiędzy Wysocką, Nożyńskim, Pokrzywińską, a Grzegorzem Rasiakiem – nie jest w stanie zaszkodzić całości, tak mocno i stabilnie osadzonej w ramach przestrzeni kryjącej się pod terminem “niezły”.
W rezultacie można zerknąć, ale bez większych oczekiwań.