“Śledź w oleju po gdańsku”, 170g (Graal)

"Śledź w oleju po gdańsku", 170g (Graal)

Ryby w puszce to typowy “produkt kolacyjny”. Wprawdzie niektórzy jedzą je na śniadanie, ale raz że to niezdrowo na żołądek – wpieprzać coś zimnego i tłustego z samego rana, a dwa że człowiekowi pachnie potem z pyska jak szczupakowi po sobotniej imprezie na stawie u wujka Ryśka Okonia, nawet gdy przed wyjściem z domu przepłuka gardziel Domestosem.

Kierując się powyższą logiką, do konsumpcji przystąpiłem o 6.45 rano, zaraz po wzięciu porannego prysznica (zaskoczyłem Was, co?). Chciałem się sprawdzić w pojedynku między rybą, a istotą ludzką, przy czym byłem tak zaspany, że do samego końca nie byłem pewien kto kogo będzie tu wpieprzał.

Opakowanie nie wyróżniałoby się niczym specjalnym – ot zwykła metalowa puszka z odzysku i ryba otoczona pietruchą na etykiecie, bo przecież nie tramwaj – gdyby nie to, że mój haczyk do otwierania znalazł się nie z tej strony co trzeba. Po oderwaniu kawałka etykiety szczęśliwie udało mi się otworzyć puszkę, ale pewien niesmak pozostał. Jeżeli ktoś popełnia taki błąd z mechanizmem otwierającym, może równie dobrze “przeoczyć” kawałek ludzkiej ręki w sałatce. Na odwrocie puszki producent chwali się jeszcze tym, jakich to wspaniałości nie zawiera jego produkt będący źródłem “Witaminy D”, “Witaminy B12” i “kwasów Omega3”. Można z tego wszystkiego wysnuć (skądinąd mylny) wniosek, że wyrób przedłuża o sto lat życie nie tylko konsumenta, ale i jego rodzeństwa, dziadków, teścia i aligatora sąsiadów.

Otwarcie puszki przyniosło niestety kolejne rozczarowanie. Produkt zawiera bowiem mniej więcej tyle samo ryby (50%) co oleju (46%) i równie dobrze można by go sprzedawać pod nazwą “Olej w śledziu po gdańsku” (z czego można wysnuć jeszcze bardziej mylny wniosek, że pozostałe 4% to właśnie Gdańsk).

Co do smaku, to może zabrzmi to niewyszukanie, ale produkt smakuje… rybą (gdańska nuta jest mało wyraźna, ale daje się odczuć). W konsumpcji jest raczej delikatny, choć lekko kwaskowaty, co niestety wskazuje na to, że do high-endowych wyrobów z wyższej półki sporo mu brakuje. Olej nie przeszkadza, z łatwością daje się odseparować i nie czuć go w smaku śledzi, ale jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że gdybym doprawił produkt cebulą – smakowałby o wiele lepiej (produkt, nie olej). Być może wkrótce się o to pokuszę i okraszę poniższy tekst stosownym appendixem.

Podsumowując – nie mogę szczerze polecić graalowskich “Śledzi w oleju po gdańsku”, ale jednocześnie nie mam zamiaru odradzać ich zakupu. Nie zrozumcie mnie źle – gdyby Jezus cudownie rozmnażał te ryby, nikt by się nie otruł, ale jego kazania z pewnością cieszyłyby się mniejszą popularnością. Próbujcie tylko na własną odpowiedzialność! Jak dla mnie – 4/10!


Tekst opublikowany na blogu żywieniowym “Wpieprzamy”, prowadzonym wraz z Krzyśkiem i Michałem w latach 2012-2014.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *