Jak zwykle (zbyt) wiele słów napisałem poniżej. Chciałbym jednak, żebyście z tego wszystkiego zapamiętali przede wszystkim jedno zdanie. “Ted Lasso” to najbardziej pozytywny serial na świecie.
Pomimo nadzwyczaj entuzjastycznych ocen w sieci[1]Średnia: 8.1 na Filmwebie i 8.8 na IMDd., długo się przed nim broniłem, długo też pozostawałem sceptyczny co do jego rzekomej “pozytywnej siły”. Z perspektywy całości, mogę jednak zapewnić, że “fakty nie kłamią”. “Ted Lasso” nie oferuje może nadzwyczajnego poczucia humoru, przy którym popłaczecie się do łez, ale gwarantuję że na pewno poprawi Wam humor. A tym – którzy zdecydują się podążać “drogą Lasso”, być może nawet odmieni życie[2]Na jakiś czas, bo przecież żyjemy w Polsce..
“You got Ronaldo and the fellow who bends it like himself.”
Powyższe to w dużej mierze zasługa tytułowej postaci, brawurowo odegranej przez Jasona Sudeikisa. Theodore “Ted” Lasso jest trenerem futbolu amerykańskiego z Kansas, który wydaje się nie lękać żadnych wyzwań. Dlatego gdy pewnego dnia dostaje zaskakującą propozycję objęcia londyńskiej drużyny piłkarskiej AFC Richmond, występującej w angielskiej Premier League, przyjmuje ją bez wahania. To nic, że to pułapka, i na Teda, i na Richmond, zastawiona przez nową właścicielkę, zamierzającą zniszczyć ukochany klub byłego męża. To nic, że Ted nie ma pojęcia jak się gra w piłkę nożną i nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Wąsaty jankes kocha swoja pracę, kocha trenowanie i jest temu oddany całym sobą.
Nie zniechęca go zatem złośliwa krytyka zjadliwej, brytyjskiej prasy. Nie przeraża nienawiść kibiców skandujących z trybun wyzwiska pod jego adresem. Nie zraża go jawna niechęć części zawodników, nieskorych do zaakceptowania jego metod szkoleniowych. Ted wszystko przyjmuje z szerokim uśmiechem i na wszystko ma mniej lub bardziej sensowny komentarz. Szefową próbuje przekonać do siebie słodkimi ciasteczkami, piłkarzy zdobyć uczciwością i cierpliwością, a do opracowywania taktyki zatrudnia chłopaka odpowiedzialnego dotychczas za utrzymywanie w czystości koszulek i butów kopaczy. Przecież jeśli wszystko robisz dobrze, to wszystko w końcu musi pójść w dobrym kierunku – jak stwierdza w jednym z odcinków.
Produkcja Apple nie jest przy tym bynajmniej śmieszkowatym serialem o naiwnym optymiście któremu wszystko się udaje. “Ted Lasso” i jego bohaterowie mają swoje problemy, z którymi muszą się mierzyć jak dorośli ludzie. Nie są to rzeczy wielkiego kalibru, jak śmierć, zaraza, głód i wojna, tylko typowe problemy zamożniejszej klasy średniej, jak rozwód, samotność, problemy z wyrażaniem uczuć – do których serial podchodzi lekko, ale z wyczuciem. Co więcej, całość nie lansuje też przekonania, że “droga Lasso” jest jedynie słuszną ścieżką postępowania. Ted się waha, a czasami myli. W drugim sezonie wychodzi nawet na jaw, że jest tak samo zagubiony jak każdy, a jego podejście do życia to tylko swego rodzaju zasłona dymna przed światem. Gdy jednak notuje gorsze chwile, z pomocą przychodzi mu niezawodna ekipa otaczających go ludzi.
“If that’s a joke, I love it. If not, can’t wait to unpack that with you later.”
Sam Sudeikis nie pociągnąłby całości, gdyby tak wspaniale nie asystowała mu cała plejada współbohaterów. Wśród tychże wyróżnia się zwłaszcza Brett Goldstein w roli Roya Kenta[3]Luźno wzorowanego na Royu Keanie, oczywiście., starzejącej się, ale nadal charyzmatycznej gwiazdy boisk. Jest wulgarny, a czasami i agresywny, lecz kradnie każdą scenę, w której występuje, czy są to pyskówki z kolegami w szatni, czy relacje z siostrzenicą. Prawą ręką Teda jest z kolei małomówny trener Beard (nomen omen), w którego wciela się Brendan Hunt. Całkowicie lojalny względem szefa, równoważy jego ekspresyjny charakter. W najbliższym kręgu protagonisty swoje miejsce ma również Nathan Shelley (Nick Mohammed), neurotyczny i nieśmiały kitman, który dzięki Tedowi robi niesamowitą karierę; a także Keeley Jones (Juno Temple) – przedstawiciela WAGS, która sama o sobie mówi, że “jest sławna z tego, że prawie jest sławna”.
Co jeszcze trzeba mieć na uwadze – mimo że “Ted Lasso” kręci się wokół futbolu, nie jest serialem o piłce nożnej. Ta ostatnia jest tu tylko tłem do snucia urokliwej opowieści o tym jak ważne jest zaufanie, przebaczenie, empatia, czy wyciąganie ręki do innych. Produkcja Apple podaje to wszystko w tak nienachalnym, swobodnym stylu, że nie sposób się w niej nie zakochać. Jeśli tylko przebrniecie przez nieco słabszy początek i kupicie tę lekką stylistykę (ponownie – to nie jest serial o piłce nożnej), prawdopodobnie znajdziecie w “Tedzie Lasso” coś w rodzaju najlepszego kumpla, a po zakończeniu całości zatęsknicie za ciągiem dalszym.
Rzecz w zasadzie bawi do końca, pomimo, że w połowie drugiego sezonu, zaczyna już z wolna gonić swój ogon. Niemniej – zdecydowanie polecam.