Chciałbym móc napisać, że “Thorgal” był pierwszym komiksem, jaki chwyciłem w chude, młodzieńcze łapki. Wcześniej były jednak zeszyty ze znakomitej serii “Kaczor Donald”, a nieco później rodzimy “Kajko i Kokosz”. Dopiero w następnej kolejności, przyszło mi zapoznać się z dziełem belgijsko-polskiego duetu, złożonego z Jeana Van Hamme’a i Grzegorza Rosińskiego. Mogę chyba zatem spokojnie stwierdzić, że “Thorgal” był pierwszym p o w a ż n y m komiksem, z jakim się zetknąłem.
Właściwie, pomimo upływu jakichś dwudziestu pięć lat, pamiętam jakby to było wczoraj. Koleżanka z podstawówki, pielgrzymująca do tej samej biblioteki publicznej, podczas rozmowy o książkach zapytała mnie z zaskoczenia:
– “A Thorgala widziałeś?”
– “Thora-Gala-co?” – zapytałby w odpowiedzi współczesny Marcin.
Ten sprzed przeszło dwóch dekad był jednak znacznie grzeczniejszy i bardziej kulturalny, dlatego skłamałem tylko, że “oczywiście, że widziałem, że jeszcze jak”. Nazajutrz zaś pognałem do biblioteki, żeby zobaczyć co to jest ten “Torbacz”. Pierwszy, sfastrygowany zeszyt o podtytule “Zdradzona Czarodziejka” prężył się dumnie w gablocie ze świeżo sprowadzonymi pozycjami dla dzieci i młodzieży. Mogłem go zatem bezkarnie zabrać do domu, bez wciskania paniom bibliotekarkom, że to “dla Mamy”. Rzecz od razu przypadła mi do gustu świetną kreską, dorosłą i wciągającą historią oraz niesamowitym nastrojem (a także pokaźnym ładunkiem cyców i przemocy, ale tego przecież nie przyznam na piśmie, nawet sam przed sobą). Przeczytałem ją co najmniej trzy razy, a potem nawet wyprosiłem u rodzicielki zakup pierwszych dwóch części.
Niestety z poznaniem dalszego ciągu opowieści o Thorgalu i jego kosmiczno-nordyckiej rodzinie był już problem. W zasobach lokalnej biblioteki znalazłem bowiem jedynie kilka, znacznie późniejszych zeszytów, na których przeczytanie – bez zachowania chronologii – nie pozwoliło mi z wolna rozwijające się OCD. W obliczu powyższego, dzieło Rosińskiego i Van Hamme’a musiało dość długo czekać na ponowne spotkanie.
W międzyczasie zmienił się świat. Bezpowrotnie przeminęły, kolejno – dyskietki, kasety magnetofonowe, VHSy, płyty CD i DVD. Z rynku zniknęła guma “Turbo”, YouTube zastąpił telewizję, a Kaczor i Donald starli się w niekończącej się wojnie. Sam też się zmieniłem, nabierając bardziej “opływowych” kształtów i z dnia na dzień “szpakowiejąc” coraz bardziej.
Natomiast okazuje się, że “Thorgal” niezmiennie bawi tak samo, jak przed laty.

Odrobina historii
Rzecz zrodziła się z połączenia utalentowanych dłoni Grzegorza Rosińskiego i niebanalnej wyobraźni Jeana Van Hamme’a. Ten pierwszy to oczywiście Polak, w komiksie nieprzypadkowy, bo zanim popełnił omawiane tu opus magnum, miał okazję współtworzyć szalenie popularnego wówczas, perelowskiego “Kapitana Żbika”. Ten drugi – Belg – to jeszcze ciekawszy osobnik, bo przez większość życia pracował jako ceniony menadżer, lecz pomimo sukcesów i pieniędzy – czegoś mu brakowało. W rezultacie, w wieku 37 lat postanowił rzucić wszystko i oddać się pisarstwu[1]W tym miejscu wyrażam żal, że sam nie jestem na tyle odważny..
Oba składniki osobowe absolutnego fenomenu europejskiego komiksu już zatem znamy. Jednak by “Thorgal” mógł się urodzić, wyżej wskazana dwójka musiała jeszcze na siebie trafić, a przecież dzielił ją ocean ludzi i kilkaset kilometrów pomiędzy kapitalistyczną Belgią, a komunistyczną Polską. I faktycznie, do spotkania doszło pod koniec lat 70-tych, na Zachodzie, na który Rosiński okazjonalnie zaglądał. Pomimo bariery językowej, panowie złapali porozumienie i zdecydowali się ze sobą pracować. Pozostawało jeszcze zdecydować – nad czym?
Cenzura w Polsce miała wystarczająco dużo czasu oraz chęci by się czepiać, Rosiński i Van-Hamme postawili więc na czystą fikcję, bez podtekstów. Osadzone we wczesnym średniowieczu, wikingowskie fantasy, doprawione science-fiction i nutką surrealizmu.
Pomysł z miejsca chwycił, zachodni czytelnicy byli zachwyceni. Chociaż zatem miało skończyć się na jednym zeszycie i zamkniętej opowieści, wydawca od razu złożył zamówienie na kolejne części.
Licząc po dziś dzień – powstało ich aż 40 (przy czym wskazany powyżej duet stworzył pierwszych 29), a całość sprzedała się w przeszło 16 milionach egzemplarzy, stając się międzynarodowym fenomenem, regularnie tłumaczonym na osiemnaście języków.

Szczypta o opowieści
Tytułowy bohater, którego losy są motorem komiksu – Thorgal Aigersson – to dość klasyczna kreacja protagonisty. Z jednej strony idealista i wrażliwiec, z drugiej – wkurwiony potrafi przypierdolić. Sprawnie posługuje się łukiem i mieczem, trudno też odmówić mu charyzmy i inteligencji. Niby pragnie jedynie godnego życia, z uroczą blondyną i gromadką dzieci przy boku, jednak nieustannie goni go tajemnicza przeszłość i przeznaczenie tożsamej natury. Przez życiowe przeszkody brnie z godną podziwu determinacją, choć uczciwie trzeba przyznać, że wielokrotnie – gdy umiejętności go zawodzą – ma po prostu szczęście.
Gdy go poznajemy, w wyżej wskazanym zeszycie – “Zdradzona Czarodziejka” – jest od krok od makabrycznej śmierci w mroźnych wodach Skandynawii, z wyroku wodza lokalnych wikingów – Gandalfa Szalonego. Już na wstępie, historia Thorgala zatacza w ten sposób koło, gdyż jak dowiadujemy się nieco później, przed wieloma laty – ci sami wikingowie, którzy teraz chcą mu odebrać życie – ocalili go przed niechybnym końcem, ściągając samotnego, zziębniętego chłopca z tratwy targanej falami wzburzonych, północnych mórz. W rezultacie powyższego – przez większość życia protagonista żył wśród wikingów, przyjmując ich praktyki i zwyczaje, ale nie wartości. Niestety, ponieważ, jak to pięknie ujął Adam Mickiewicz – penis nie sługa i nie da się zakuć w kajdany – Thorgal popełnił błąd, zakochując się (z wzajemnością) w Aaricii, córce ww. Gandalfa. Wśród pogańskich wprawdzie, ale z ducha katolicko-konserwatywnych wikingów – takie uczucie to zbrodnia, więc nasz bohater ląduje przy skale, z łańcuchem na dłoniach, w oczekiwaniu najgorszego.

Omówienie poszczególnych albumów
Po powyższym, oszczędnym zagajeniu tematu, przyjrzyjmy się kolejno poszczególnym częściom opowieści o Thorgalu:
01: “Zdradzona Czarodziejka” (1980)

Thorgal zostaje skazany na śmierć przez wodza wikingów – Gandalfa Szalonego. Nieoczekiwanie, z opresji ratuje go tajemnicza, rudowłosa kobieta – podobnie jak on – pragnąca odwetu na Gandalfie. Wspólnie wyruszają po artefakt mający umożliwić im zemstę.
Zeszyt, od którego wszystko się zaczęło, zatem z jednej strony już wówczas świetnie narysowany i porządnie napisany (w przeciwnym razie nie byłoby ciągu dalszego), z drugiej zaś – czuć, że najlepsze jeszcze przed czytelnikami. Co charakterystyczne – rzecz naprawdę wciąga od pierwszej do ostatniej strony i gdy tylko zasiądziecie do całości, nie oderwiecie się od niej aż do samego końca. Wrażenie robi też realistyczna, nacechowana detalami kreska i umiejętne grająca kontrastami kolorystyka albumu.
Jeżeli jest coś, czego można się tu czepiać, to pewnej naiwności i kiczu – zwłaszcza w wątku Thorgala i Aaricii, który zasadniczo ogranicza się do tego, że on krzyczy do niej: “Ukochana!”, a ona do niego “Ukochany!”. Za dzieciaka człowiek nie zwracał uwagi na komiksową (nomen omen) prostotę scenariusza, lecz prawie pół wieku później, trudno już się przy tych wszystkich zbiegach okoliczności, prostych motywacjach i powierzchownych relacjach nie uśmiechnąć. Niemniej jednak – czyta się to bez znużenia.
Na deser, dostajemy tu też dodatkową, kilkustronicową, surrealistyczną opowieść – “Prawie raj…” o utknięciu Thorgala w krainie leżącej poza czasem.
Ocena: 7/10.
Przypisy:
⇧1 | W tym miejscu wyrażam żal, że sam nie jestem na tyle odważny. |
---|