“Wiedźmin” – sezon drugi (2021)

"Wiedźmin" - sezon drugi (2021)

Przyznam, że początkowo zamiast tekstu o drugim sezonie “Wiedźmina” chciałem po prostu zarzucić tu klasycznym memem z “piesełem” wzdychającym: “O Boże, o kurwa”. Po dość przeciętnej pierwszej serii, spodziewałem się po Netflixie co najmniej średniaka, dopracowanego w obszarach, które wcześniej szwankowały, tj. w kwestiach fabuły, kreacji świata i storytellingu. Dostałem natomiast coś względnie dopracowanego we wszystkich aspektach poza… kreacją świata, opowieścią i sposobem jej prowadzenia. 

Tak jak pisałem przy okazji recenzji jedynki – zupełnie nie mam pretensji do Lauren Schmidt Hissrich, że postanowiła zrobić swojego “Wiedźmina”, niemającego zbyt wiele wspólnego z literackim oryginałem. Nie przeszkadza mi zatem, że netflixowski “The Witcher” to zupełnie nowa historia, luźno inspirowana Sagą Sapkowskiego. Jestem również z dala od zamieszania spowodowanego podejściem serialu do kanonicznych postaci, a jeszcze bardziej – kolorem skóry, czy też wizerunkiem bohaterów.

Podobnie jak Kommodus w brawurowym wykonaniu Joaquina Phoenixa – lubię niespodzianki.

Tyle tylko, że miłe.

Nie ma żadnych gwiazd…

Natomiast jakość tej nowej, autorskiej historii, niestety pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Od strony fabularnej nowy “Wiedźmin” przypomina bowiem generyczną kampanię RPG prowadzoną przez oszczędnie utalentowanego i na dodatek leniwego mistrza gry. Może gość nie jest zupełnie zielony, ale od chwili kiedy przestał taki być nie upłynęło zbyt wiele czasu, a ponadto już po pierwszych dwóch odcinkach sprawia wrażenie, jakby zajebiście mu się nie chciało. Tam gdzie podpiera się scenariuszem przygotowanym przez kogoś znacznie zdolniejszego od siebie, jeszcze jakoś sobie radzi (dlatego ponownie najlepiej wypadają wątki przeniesione wprost z książek, z tym że w drugim sezonie jest ich jeszcze mniej niż w pierwszym). Tam jednak, gdzie musi lub odczuwa potrzebę, wymyślenia czegoś samemu – odpiernicza dramatyczną sztampę nad którą dodatkowo w ogóle nie panuje. Może i bowiem w nowym “Wiedźminie” nie ma już trzech niezależnych linii czasowych, lecz nadal panuje tu kompletny, fabularny chaos i pomieszanie wątków. Rezultatem powyższego jest banalny i niesatysfakcjonujący finał – zaskakujący jedynie o tyle, że przekształcający coś, co wydawało się wątkiem pobocznym – w główny motyw sezonu.

Oczywiście w międzyczasie nasi bohaterowie muszą mierzyć się także z innymi przeciwnościami losu (m.in. utratą zdolności, kilkoma potworami, podszywaniem się przez tych “złych” pod “dobrych”, Polskim Ładem, etc.), jednak tym razem żaden wątek nie jest interesujący. Serialowa Ciri nie ma tego uroku co książkowy odpowiednik i jest posłuszną, grzeczniutką nastolatką, a historia budowana wokół Yennefer oraz walki elfów o prawo do samostanowienia jest potwornie nudna. Producenci nie mieli też pomysłu na Jaskra, który jest cieniem samego siebie oraz na Triss, którą nie jest nawet tłem. Wątki polityczne pomimo tego, że bardzo powierzchowne, potrafią też być absolutnie nieczytelne. W zasadzie nie wiadomo o co komu chodzi, co kto robi i dlaczego. Poza tym, pomimo wprowadzenia do fabuły Dijkstry, “intrygi” polityczne porażają naiwnością. Pod wieloma względami “Król Maciuś Pierwszy” Korczaka wydaje się dojrzalszy.

Przez dziwaczne rozwiązania fabularne cierpi też spójność świata przedstawionego. Przykładowo, przez to że postacie wszędzie się teleportują, a montaż “skippuje” podróże, ma się wrażenie, jakby te wszystkie wydarzenia miały miejsce na przestrzeni mniejszej niż typowa działka w zabudowie bliźniaczej (0,3 ara). Bohaterowie raz są w Cintrze, raz w Nilfgaardzie, innym razem w Kaer Mohren, a to wszystko w takim czasie, jakby na tej trasie kursował krakowski tramwaj nr 13 (ten najbardziej rozklekotany, w którym Jacek Podpalacz podobno palił kiedyś cygaro dupą). Irytujący jest również całkowity brak konsekwencji. W pierwszym sezonie czarodziejki nie mogą mieć dzieci, w drugim je rodzą. Do sekretnego wiedźmińskiego siedliszcza, jeden z bohaterów sprasza z tuzin dziwek. Vesemir, dobry ojciec wiedźminów – bez cienia moralnych wątpliwości i zgody Geralta, gotowy jest poddać Ciri śmiertelnie niebezpiecznej Próbie Traw. Yennefer, ot tak konno ucieka z ważnym jeńcem przed dwoma tuzinami magów, a potem “przekrada” się przez miasto w oczojebnej, fioletowej pelerynie, gdy wszyscy wkoło odziani są na szaro i brązowo. Itd, itp.

To wszystko doprawiają czerstwe i patetyczne dialogi, jak z powieści fantasy napisanej przez czternastolatka. Bohaterowie “Wiedźmina” nie rozmawiają ze sobą, tylko wygłaszają do siebie mowy. Geralt czy Yennefer ważą słowa tak, jakby każde ich zdanie skierowane do Ciri (lub względem siebie) miałoby być ich ostatnim i najważniejszym (analogicznie jest zresztą z Vesemirem w stosunku do Geralta). Wszyscy patrzą sobie w oczy i z pełną powagą rzucają “mądrościami” z gatunku: “miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty…” – które nie załapałyby się nawet do późnego Coelho. Konsekwencją powyższego jest wrażenie, jakby tych wszystkich bohaterów nie łączyło nic poza rolą w tym samym przedstawieniu. Geralt nie sprawia wrażenia, jakby darzył Ciri ojcowskimi uczuciami (hello, Henry, chyba czas na dzieci), a jego relacja z Yennefer czy z Jaskrem wygląda bardziej jak przyzwyczajenie, niż odpowiednio – miłość i przyjaźń. 

“Wiedźmin” – sezon drugi (2021)

…i żadnego stawu, w którego powierzchni mogłyby się odbijać

Tomasz Bagiński, jeden ze współproducentów serialu, wyznał niedawno w wywiadzie z Karolem Paciorkiem, że widownia seriali się zmienia, co wpływa bezpośrednio na sposób budowania narracji przez scenarzystów. W ujęciu tym coraz częściej odstępuje się od ciągów przyczynowo-skutkowych, liniowej struktury opowieści i innych typowo książkowych narzędzi kreowania opowieści. W odczuciu Bagińskiego, gdy patrzy się na to, kto ogląda seriale, to im młodsi widzowie, tym logika intrygi jest mniej ważna, a tym istotniejsze są czyste emocje, a wręcz jak to ujął – “goły miks emocjonalny”.

Może faktycznie tak w istocie jest.

Natomiast z powyższego wynika, że twórcy netflixowskiego “Wiedźmina” nie odrobili lekcji, ani na polski, ani na matematykę. Bo ich twór faktycznie rezygnuje z logiki i ciągów przyczynowo-skutkowych, ale jednocześnie nie wywołuje absolutnie żadnych emocji. Pojedynki, choćby i najefektowniejsze – nic bowiem sobą nie reprezentują bez tła, które by je uzasadniało. Co mi po tym, że Geralt efektownie macha mieczem przed ryjem potwora, jak w obliczu poziomu całości, w ogóle mi na dalszych losach tych typów nie zależy?

W tym wszystkim najbardziej boli myśl, że za tą forsę, którą gigant streamingu wpakował w “Wieśka”, naprawdę można już wyprodukować konkretny serial, a może i nawet dwa. Można zatrudnić rzetelnych aktorów, zbudować imponującą scenografię i dać widzowi złudzenie uczestnictwa w alternatywnej rzeczywistości, a nie w tanim spektaklu. “The Witcher” jednak wszystko to przepierdzielił. Jakby tego było mało, dekoracje i CGI z jakiegoś powodu wyglądają miejscami nawet gorzej, niż w poprzednim sezonie. Są plastikowe, sztuczne i zbyt sterylne, jakby gdzieś w tle tego niezwykłego uniwersum popierdalał milion sprzątaczek pilnujących, żeby w kadr nie wpadł żaden śmieć lub kupka kurzu.

Stąd też – postawmy sprawę jasno – gdyby książkowy oryginał reprezentował nawet dwa razy wyższy poziom, niż serial, nie przeczytałby go nikt poza żoną i matką Sapkowskiego.

"Wiedźmin" - sezon drugi (2021)

Gdybym oceniał, w najlepszym wypadku należałoby się 4/10, ale ponieważ już przy pierwszym sezonie naciągałem ocenę, drugiemu sezonowi “Wiedźmina” znacznie sprawiedliwiej byłoby dać raczej “trójkę” w dziesięciostopniowej skali.

Dołącz do dyskusji

2 Komentarze

Dodaj komentarz
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *