O tym, że Wisłą Kraków rządzą bandyci, wiedział w Krakowie niemal każdy, kto interesował się piłką. Może nie każdy rozumiał w jaki sposób, może nie każdy znał konkretne personalia – ale że z klubem ze stadionu przy ul. Reymonta 22 dzieje się coś złego – mieli świadomość chyba wszyscy. Wiedziała o tym Policja, wiedziała Prokuratura, wiedzieli lokalni politycy, a także ci, którzy na stadion przychodzą tylko po to, żeby obejrzeć mecz i zjeść kiełbasę. Przez dłuższy czas nikt z tym jednak nic nie robił, aż w końcu pojawił się Szymon Jadczak i zrealizował na ten temat dokument.
Na pytanie, czy materiał wyemitowany w TVN’owskim “Superwizjerze”, był tym kamyczkiem, jaki poruszył lawinę, która ostatecznie zmiotła przestępczy układ stojący za “Białą Gwiazdą” – każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Jak dla mnie, bandytów w Wiśle wykończyły, kolejno: 1) odcięcie przez śledczych finansowania bieżącej działalności klubu z handlu narkotykami (w drodze licznych zatrzymań powiązanych z klubem handlarzy, w maju 2018 r.) oraz 2) bezwzględne prawa ekonomii, a nie Szymon Jadczak. Niemniej jednak, dzięki jego programowi, o patologii w jednym z najbardziej zasłużonych polskich klubów dowiedziała się tak reszta piłkarskiej Polski, jak i ci którzy nie chwytają zasad “spalonego”. Od pamiętnej emisji “Superwizjera”, problem Wisły przestał być sprawą lokalną, a zaczął być narodową.
Zapowiedź powstania materiału książkowego na temat rządów bandytów w “Białej Gwieździe” wcale mnie nie zdziwiła, bo sukces dokumentu telewizyjnego, aż się prosił o taką formę zdyskontowania. Nie można zresztą Jadczakowi wyrzucać, że “idzie za tematem”, bo raz – że kwestie “okołokibolskie” mają jednak znakomite wzięcie, dwa – jakoś nikt poza nim, nie chce się nimi zająć. A wątpliwości, że problem jest bardzo istotny i wymaga rzetelnego “zajęcia się”, nie ma chyba nikt.

Niestety, po lekturze książki stwierdzam, że choć aktywność autora jak najbardziej spełnia warunki “zajęcia się”, może napotkać pewne trudności w zakwalifikowaniu się do miana “rzetelnej”. Nie zrozumcie mnie źle – daleki jestem od kwestionowania ciężkiej pracy Szymona Jadczaka przy zbieraniu materiałów, ani – tym bardziej – zarzucania mu kłamstw, czy chociażby przeinaczeń. To, że jak do tej pory nikt z twitterowych oponentów dziennikarza, wbrew buńczucznym zapowiedziom, nie potrafił wykazać mu błędów – w zupełności wystarczy mi, żeby mu – co do zasady – zaufać.
Trudno jednak, by “materiał źródłowy”, stanowiący bazę dla “Wisły w ogniu” nie budził uzasadnionych wątpliwości czytelnika, gdy 3/4 wywodów autora zaczyna się od zdania: “jeden ze znaczących kiboli opowiedział mi”. Ja wiem – to nie jest naukowa monografia, gdzie trzeba wstawiać przypisy, tylko reportaż na atrakcyjny temat, który trzeba masowo sprzedać. Rozumiem też potrzebę ukrycia tożsamości źródeł. Z drugiej strony, z książki nie można jednak dowiedzieć się nawet tego, czy autor choćby skonfrontował ze sobą rozmaite wypowiedzi, czy tylko spisywał jak leci wszystko co rzekomo usłyszał. A – jakby do problemu nie podejść – trudno o bardziej mitomańskie środowisko, niż drobna gangsterka. Jednocześnie nie da się ukryć, że możliwość ukrycia się za oświadczeniem “ktoś ważny anonimowo powiedział mi” – może stwarzać pokusę pewnego “podkoloryzowania” tematu.
Niezależnie jednak od powyższych wątpliwości – książkę czyta się naprawdę dobrze i to nie tylko ze względu na jej tematykę. Całość ma bowiem trochę formę gawędy – tak jak to miało miejsce w przypadku omawianego jakiś czas temu “Snu o potędze” Mateusza Migi. Jadczak nie sili się zatem na wyszukany styl, tylko jak kumplowi wykłada, jak wyglądały początki kibolstwa w Krakowie i stopniowe przejmowanie klubu przez bandytarkę oraz jakie były tego konsekwencje. Taka formuła może się podobać, ale ma też tę wadę, że narracja momentami robi się nieco chaotyczna. Rzecz niby bowiem stara się trzymać pewnej chronologii – podążając śladami kiboli od lat 90-tych, aż po wydarzenia z połowy 2019 r., lecz do wywodu co rusz wkradają się obszerne dygresje, a czasem i (zbędne) powtórzenia. Poza tym, autor miejscami nie panuje nad treścią, mieszając fakty i postacie w sposób trudny do zrozumienia dla mniej zorientowanego czytelnika, a i zdarza mu się skomponować tekst w taki sposób, że nie do końca jest jasne, czy dane czyny popełniła jedna i ta sama, czy kilka różnych osób.
Czy pomimo tych wad, warto sięgnąć po “Wisłę w ogniu”? Myślę, że tak – i to nie tylko wówczas, gdy co wieczór ostrzysz swą maczetę jesteś z Białą Gwiazdą, “czy wygrywa, czy nie”. Szymon Jadczak niewątpliwie wykonał ciężką i wymagającą odwagi pracę. W rezultacie powstał ciekawy i przystępnie napisany kawałek literatury na stosunkowo mało zagospodarowany temat. Choć książka liczy sobie kilkaset stron, wciąga od pierwszej z taką siłą, że niełatwo odłożyć ją przed ukończeniem całości. A to chyba najlepsza rekomendacja.