Wydawca „Wojen konsolowych” rzetelnie odrobił lekcje płynące z ich lektury. Przez kilka ostatnich tygodni, książka była dosłownie wszędzie, śmiało wychodząc poza środowisko graczy – czyli target, który można by jej przypisywać po zerknięciu na okładkę. Ilość osób, które pochwaliły się nią na Facebooku czy Instagramie, nakazuje podejrzewać, że kampania marketingowa opłaciła się z nawiązką, ale niesprawiedliwie byłoby przypisywać sukces książki tylko jej sprawnej promocji. Opowieść Blake’a J. Harrisa o rywalizacji SEGI z NINTENDO naprawdę pochłania czytelnika niemalże od początku do końca, dostarczając znacznie więcej frajdy, niż można by się spodziewać po przerzuceniu kilku pierwszych stron.
Całość bowiem niestety nie zaczyna się zbyt dobrze. Książka ma jeden z najgorszych wstępów w dziejach literatury i choć nie bardzo wiem kim są Seth Rogen i Evan Goldberg, wystarczy mi, że są równie „zabawni” jak niesławny duet ze Studia Yayo, a jeśli mają więcej niż trzynaście lat to dodatkowo żenujący. Żeby nie było wątpliwości, dalej też bywa nierówno, bo zasadnicza treść książki ma postać fabularyzowanego dokumentu, ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli fabularnymi przeinaczeniami, zmyśleniami i dialogami. Pół biedy jeszcze, gdyby te ostatnie były choć przyzwoite, ale bywają nieraz tak drętwe i sztuczne, że trudno uwierzyć, by kiedykolwiek zaistniały.

Głównym bohaterem opowieści jest Tom Kalinske – obejmujący kierownictwo nad amerykańskim oddziałem koncernu SEGA z zadaniem zdeklasowania NINTENDO – największego rywala firmy na amerykańskim rynku elektronicznej rozrywki. Kalinske to postać w 100% prawdziwa, jak zresztą każdy z bohaterów „Wojen…”[1]Wewnątrz książki znajduje się kolorowa wkładka ze zdjęciami, pozwalająca sobie ich „zwizualizować”. – gwiazdor zarządzenia z branży zabawkarskiej, odpowiedzialny za sukces takich marek jak Barbie czy Hot Wheels. W chwili przejęcia władzy nie ma większego pojęcia o rynku konsol i gier, więc czytelnik ma okazje wraz z nim dowiedzieć się co nieco o tym, jak wyglądała rzeczona branża pod koniec lat 80-tych. Te fragmenty – to jest dokumentalny wycinek z biznesowych dziejów growych korporacji (m.in. NINTENDO, SEGA, ATARI, SONY, ELECTRONIC ARTS) – to zdecydowanie najciekawsza i na szczęście najobszerniejsza część książki. Tam, gdzie Harris zapomina, że chciał napisać powieść – zawiera się cały „miód” „Wojen…” i to właśnie dla niego warto je kupić. Dostajemy tu bowiem niezwykle ciekawą historię rywalizacji korporacji – opartą na badaniach, których rzetelności nie mam podstaw kwestionować[2]Harris w celu napisania „Wojen…” przeprowadził kilkaset rozmów z byłymi pracownikami ww. gigantów świata elektronicznej rozrywki.. Poznajemy proces organizowania zespołu, budowania marki oraz łańcucha logistycznego i sieci sprzedaży, kulisy międzykorporacyjnych rozgrywek – nieoczekiwane sojusze, upokarzające zdrady i problemy związane z prowadzeniem biznesu na styku kultur (przy okazji dowiadując się, że starciu NINTENDO z SEGĄ towarzyszyły regularne spięcia wewnętrzne pomiędzy japońskimi i amerykańskimi oddziałami tychże), a wszystko to podlane sosem ze sprzętu (NES, SNES, Genesis, etc.) i gier (serie „Sonic” i „Mario„), które kojarzy chyba każdy, kto miał okazję dojrzewać w latach 90-tych.
Pomimo drętwych dialogów, czy trafiających się nieraz literówek – czyta się to naprawdę dobrze i chyba nie tylko ze względu na tematykę. Nie ukrywając bowiem, że branża growa jest mi szczególnie bliska, jestem dziwnie przekonany, że gdyby mi zupełnie obca – bawiłbym się równie dobrze. „Wojny…” opowiadają bowiem zwyczajnie ciekawą historię międzyludzkiej rywalizacji, starcia intelektów i wyobraźni, która byłaby wciągająca nawet wówczas, gdyby uczestniczyli w niej producenci mydła.
To że jej bohaterowie zajmują się akurat grami, a przede wszystkim sprzętem do grania, stanowi tylko jej dodatkowy atut (po prawdzie zresztą, Harris nie rozpisuje się obszernie na temat samych gier czy też specyfikacji sprzętu, znacznie więcej miejsca poświęcając praktycznym aspektom prowadzenia biznesu).
Niezła lektura na weekend.