Wyobcowanie

Wyobcowanie

Gdybym wiedział, jaki przebieg będzie miał ten dzień, wolałbym go przespać.

Jak wiadomo, jestem prawdziwym „dzieckiem szczęścia”. W zeszłym tygodniu rozwaliłem ekran telefonu sprowadzając to wszechstronne urządzenie do poziomu prymitywnego sprzętu służącego wyłącznie do prowadzenia rozmów (na ekranie nic nie widać), wczoraj dźgnąłem się łyżeczką w oko, a dziś…

Dziś pobiłem wszelkie rekordy nieprzystosowania społecznego.

Zaczęło się standardowo. Poranne słońce wdarło się do mojego pokoju z wdziękiem czekisty wpadającego do burdelu po trzech miesiącach bez przepustki. Oślepiony promieniami wsadziłem głowę pod poduszkę, ale naraz pożałowałem tej decyzji, bo raz – że astma, dwa – że nie wiadomo co pod tą poduszką żyje, trzy – że przez ostatni tydzień średnia temperatura w Krakowie kwalifikuje ten sympatyczny skądinąd gród, do kategorii średniej wielkości miast w Afryce Środkowej. Nie zrozumcie mnie źle – lubię słońce, ale przy temperaturze powyżej trzydziestu stopni w wiadomej skali, przestaje być ono przyjacielem człowieka, a zaczyna być bezlitosnym gazowym skurwysynem dybiącym na resztki sił, jakie ma w tygodniu człowiek pracy.

Jeszcze zanim zdążyłem wyciągnąć głowę spod poduchy – zadzwonił telefon – jak zwykle przed budzikiem, punktualnie o 7.25. Zerwałem się z łóżka i tak jakoś niefortunnie zaplątałem się stopą w koc, że straciłem równowagę i wyrżnąłem ryjem w ramę, co – wziąwszy pod uwagę późniejsze wydarzenia – bardziej mnie przyćmiło, niż ocuciło.

W pierwszej chwili podejrzewałem, że to promotor mojej pracy doktorskiej – prof. Kądzielski – światowej sławy specjalista od gryzoni, który przekroczywszy siedemdziesiątkę stracił rachubę czasu i potrafił zadzwonić w środku nocy, żeby podzielić się wyczytaną gdzieś ciekawostką dotyczącą krótkonosej nornicy syryjskiej (przełączałem go czasami na głośnomówiący, żeby moja dziewczyna mogła posłuchać tego pieprzenia i brać udział w tym osobliwym erotycznie trójkącie), ale głos w słuchawce nie pozostawiał wątpliwości:
– Filipku, przepraszam, że tak wcześnie, ale chciałam się dowiedzieć, czy zapłaciłeś ostatnią ratę, jak cię prosiłam?

O kurwa. Samoświadomość istnienia uderzyła we mnie jak sześćdziesięciotonowa lokomotywa, ale nie straciłem rezonu.
– Mamo, mam trzydzieści lat, oczywiście że zapłaciłem – wybełkotałem kłamliwie, równie wiarygodnie, co Janusz Palikot tłumaczący żonie, że nie był na piwie, tylko zasiedział się w kościele.
– Bo wiesz, że zwłoka może wpłynąć na wiarygodność kredytową twojej siostry…
– Ano tak, tak…

Zacząłem rozglądać się za książeczką, w której wskazane były terminy spłat, szczęśliwie znajdując ją od razu – wciśniętą pomiędzy pluszową fokę, a paczkę przeterminowanych krówek.
„Rata dwunasta, termin spłaty: 11 sierpnia 2015 r.” – przeczytałem.
Dzięki Bogu, to dzisiaj! – odetchnąłem z ulgą.
– Mamo, oddzwonię później, dobrze? Muszę wychodzić do pracy – pożegnałem szlachetną rodzicielkę, od razu rzucając się do komputera.

Kilka lat temu, wybrałem EL-Bank jako miejsce składowania swych szczątkowych oszczędności, ze względu na sprawnie zorganizowany, internetowy system zarządzania zdeponowanymi środkami. Wprawdzie wuj Albert wraz z dziadkiem Mietkiem ostrzegali, żebym, cytuję: „trzymał się z dala od tych Żydów i pedałów, i trzymał forsę w skarpecie, albo w jakimś polskim banku, na przykład u Stefczyka”, ale hasło „U nas wszystko załatwisz przez telefon!” było bardziej przekonujące (w każdym razie bardziej przekonujące od meksykańskiego kapitału, który w rzeczywistości stał za bankiem). Poza tym – nie miałem czasu ganiać po bankach, bo musiałem siedzieć w laboratorium i karmić gryzonie Kądzielskiego (a także pić, palić i zażywać innych męskich przyjemności na literę „p”, o które w Krakowie równie łatwo, co o wpierdol w Kielcach).

Wstukałem w wyszukiwarce adres banku, błyskawicznie wklepałem login oraz hasło i rozsiadłem się wygodnie w fotelu, czekając, aż mój modem – szybki jak Daewoo Tico, albo Ewa Kopacz w trakcie reform – prześle niezbędne dane „Żydom i pedałom” z EL-Banku.

„Hasło nieprawidłowe” – zamigotało na ekranie.
Że co?
Pewnie coś źle wpisałem – stwierdziłem i powtórzyłem procedurę.

I znowu: „Hasło nieprawidłowe” oraz dodatkowa informacja: „W przypadku kolejnego podania nieprawidłowego hasła, dostęp do kanału internetowego zostanie zablokowany.”
“Shit. Things are getting serious.” – pomyślałem, choć nigdy nie byłem w Harlemie, ani w żadnej innej murzyńskiej dzielnicy, nie licząc krótkiego przejazdu przez Radom w 91.
Ponowiłem próbę, wciskając klawisze z najwyższą starannością, jakby zależało od tego życie gryzoni Kądzielskiego: „Dy”, „u”, „py”, „a”, „1”, „2”, „3”. Enter.

Jezu, nie!
Naraz przypomniałem sobie, że przedwczoraj zmieniłem hasło, a z przyzwyczajenia trzykrotnie wpisałem stare. Chciałem jeszcze przerwać procedurę, wyrywając kabel od Internetu, ale zanim to zrobiłem, na ekranie zdążył wyświetlić się napis: „Hasło nieprawidłowe. Dostęp do kanału internetowego został zablokowany.”

Co robić? Co robić?!
„Możesz odblokować dostęp do kanału internetowego za pomocą kanału telefonicznego.” – przeczytałem. Rzuciłem się po komórkę i z najwyższym trudem wstukując numer infolinii (bo przez doszczętnie zbitą szybkę Samsunga nic nie było widać).
– Witaj w systemie pomocy EL-Banku – przywitał się elektroniczny konsultant – Jeżeli jesteś klientem EL-Banku naciśnij „1”…
Nacisnąłem.
– Aby uzyskać dostęp do rachunku, naciśnij 1, aby przywrócić dostęp do bankowości internetowej, naciśnij 2, aby…
Znowu nie dałem mu dokończyć (napisałbym, że zupełnie jak zazwyczaj swojej dziewczynie, ale ten żart miałby drugie dno, godzące w moje męskie ego).
– Wprowadź ośmiocyfrowy telekod.
Jak to było? – zadumałem się. Data urodzin matki, siostry, moje czy żółwia?
Wklepałem swoją.
– Telekod nieprawidłowy.

O w dupę…
– Wprowadź poprawny telekod.
Zaczęły mi się pocić ręce, wcale nie z powodu upału.
Wprowadziłem go z najwyższą ostrożnością.
– Telekod nieprawidłowy. W przypadku kolejnego podania nieprawidłowego telekodu, dostęp do kanału telefonicznego zostanie zablokowany.

Teraz czułem się jak saper, albo jak podczas pierwszej wizyty u rodziców nowej dziewczyny. Przeciąć zielony? Przyznać się, że piję i narazić się potencjalnej teściowej, czy powiedzieć, że nie piję i narazić się teściowi?
Przełknąłem ślinę i ponownie wprowadziłem kod.
Coś zachrobotało w słuchawce, więc przez chwilę miałem nadzieję na pozytywne zakończenie tego dramatu, ale zaraz nad wyraz radosny głos oświadczył:
– Telekod nieprawidłowy. Dostęp do kanału telefonicznego został zablokowany.

Noooosz kurwa! – cisnąłem rozbitym telefonem o ziemię. Rozpadł się na kilka części, z których większość poszybowała pod łóżko. A myślałem, że nie da się go bardziej zepsuć.

Żeby się uspokoić, poszedłem wziąć prysznic i dopiero po nim – wyluzowany, jak Robert Kubica na niemieckiej autostradzie, usiadłem do komputera, by sprawdzić, jak odblokować dostęp do kanału telefonicznego, aby z jego pomocą odblokować dostęp do kanału internetowego. „Będziesz potrzebować telefonu” – dowiedziałem się już na wstępie, ale wbrew pozorom, nie wytrąciło mnie to z równowagi. „Z jego pomocą twoja tożsamość zostanie zweryfikowana.” – o, nieźle – ucieszyłem się. Akcja jak z filmu akcji.

Pozbieranie komórki do kupy zajęło mi jakieś dziesięć minut, co uważam za całkiem niezły wynik, wziąwszy pod uwagę fakt, jak nieprzyjaznym środowiskiem była przestrzeń pod moim łóżkiem (przy okazji owych poszukiwań znalazłem tam zresztą paczkę żelków i majtki Eli – mojej poprzedniej dziewczyny, która zdradziła mnie na Erasmusie z jakimś włoskim Lombardino, który z kolei miesiąc później porzucił ją dla swojego kuzyna Mario, odjeżdżając na tym swoim pierdzidełku – dla niepoznaki nazywanym skuterem – w kierunku zachodzącego słońca) oraz to, że telefon rozpadł się na kawałki, jak wspomniane wyżej Tico po trafieniu pociskiem kumulacyjnym wystrzelonym z T-72 (albo kolizji z innych samochodem, który nie ma karoserii z grubej tektury).

Wprowadziłem numer na infolinię i wybrałem połączenie z konsultantem. Muzyczka wypełniająca oczekiwanie trwała zaskakująco krótko:
– Dzień dobry, Alicja Sledź, EL-Bank, w czym mogę pomóc?
– Dzień dobry, po tej stronie Filip Poniatowski. Chciałem odblokować dostęp do kanału telefonicznego i internetowego. Czy może mi Pani pomóc?
– Ależ oczywiście. W celu odblokowania dostępu muszę zweryfikować Pana tożsamość. Czy jest Pan gotów odpowiedzieć na kilka pytań?
– Zawsze i wszędzie – zapewniłem, nie wiedząc w co się pakuję, podobnie jak mała Madzia z Sosnowca, wychodząc z macicy Katarzyny W.
– Proszę podać imię matki.
– Małgorzata.
– Dobrze. Proszę podać numer pesel.
– 85010222233.
– Dobrze. Czy jest Pan posiadaczem konta EasyKonto?
-Tak – potwierdziłem.
– Przykro mi – oznajmiła konsultantka, choć po tonie jej głosu dało się wywnioskować, że wcale nie było jej przykro – ale weryfikacja nie powiodła się.
– Zaraz, to nie jestem posiadaczem konta EasyKonto? – zapytałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Miarowe buczenie w słuchawce było aż zanadto znaczące.

Ano tak. Przecież jestem posiadaczem HardKonto! – pacnąłem się w czoło.
Cóż, każdemu może się zdarzyć.

Wykręciłem numer jeszcze raz. Tym razem przywitał się ze mną mężczyzna, którego głos chyba już gdzieś kiedyś słyszałem. Być może wcześniej był konsultantem Canal+, a ze dwa lata temu przez cały wieczór zawracałem im dupę, po tym jak Huragan Dawid, który przeszedł przez powiat bocheński, zerwał wujowi Albertowi antenę satelitarną z dachu (od tego czasu, Wuj jeszcze bardziej nie lubił Żydów).
– Dzień dobry, po tej stronie Filip Poniatowski. Chciałem odblokować dostęp do kanału telefonicznego i internetowego.
– Jestem tu, aby Panu pomóc. Proszę podać imię matki.
– Małgorzata.
– Czy jest Pan posiadaczem konta EasyKonto?
O, odpowiedź na to pytanie już znam.
– Oczywiście, że nie.
– Czy w ostatnim roku brał Pan kredyt?
– Nieeeeeeeeeee… wiem.
– Przykro mi, ale niestety…
– Nie, nie, nie, proszę poczekać!
I znowu sygnał oznajmiający zerwanie połączenia.

Ech, gdybyście widzieli jaką miałem minę wybierając połączenie z konsultantem po raz trzeci. Jakbym był komornikiem, ludzie sami wynosiliby z domu sprzęty. W sumie, to od początku chciałem rzucać mięsem, ale miękki głos konsultantki stopił moje zatwardziałe serce.
– Czy was tam wszystkich popie…?!
– Dzień dobry, Joanna Biel, EL-Bank. W czym mogę pomóc?
– Ekhem, ekhem… Przepraszam. Dzień dobry, Filip Poniatowski. Mam problem. Nie mogę się zalogować do konta. Czy mogłaby mi Pani pomóc odzyskać dostęp do kanału telefonicznego i internetowego?
– Oczywiście, ale najpierw muszę…
– …zweryfikować moją tożsamość – dokończyłem za nią – Rozumiem, proszę pytać.
– Hmmm. Proszę podać im…
– Małgorzata – wypaliłem.
– …ię ojca – dokończyła pytanie – Niestety, przykro mi… – zaczęła wygłaszać standardową formułkę.
– Błagam nie! – zaprotestowałem – Andrzej, kurwa, Andrzej! – ryknąłem do słuchawki.
Chrząknęła.
– Dobrze. Uznajmy to za prawidłową odpowiedź.
Odetchnąłem z ulgą.
– Czy jest Pan posiadaczem konta EasyKonto?
– Nie. Mam HardKonto.
– Dobrze. Czy w ostatnim roku brał Pan kredyt?
– Nie.
– Dobrze. Proszę wskazać adres podany jako adres do korespondencji.
– Nie pamiętam, który podałem jako adres do korespondencji, mogę podać wszystkie, które mam?
– Nie, musi Pan precyzyjnie wskazać jeden – zaznaczyła.
Super, znowu rozbrajanie bomby.
– Ech, to pewnie podałem swój domowy. Gruszkowa 19, 30-608 Kraków.
– Przykro mi, ale nie przeszedł Pan weryfikacji…
Przez moment nie chciało mi się już nawet płakać, a co dopiero mówić o krzyczeniu.
– I co teraz będzie? – zapytałem ze smutkiem.
– Dostęp do weryfikacji za pomocą telefonu zostanie zablokowany. Żeby uzyskać go ponownie, musi Pan spotkać się z weryfikatorem osobiście.
– Że niby co? – zamrugałem oczyma, choć nic mi do nich nie wpadło.
– Na adres wskazany, jako adres do korespondencji za kilkanaście minut przybędzie Pan Janusz, który jest lokalnym weryfikatorem tożsamości naszych klientów…
– Że niby mam wam udowadniać, że ja to ja?! – nie potrafiłem ukryć irytacji – Zamykam konto! W tej chwili chcę zamknąć konto!
– Nie może Pan – oznajmiła spokojnie konsultantka – dopóki, nie udowodni Pan, że Pan, to Pan.
– Ale to absurdalne! – zawołałem, ale dziewczyna zdążyła się rozłączyć.

Chwilę później, zbiegając na dół po schodach – nadal nie wierzyłem w to, że to wszystko dzieje się naprawdę. Właściwie, nie wierzyłem w to jeszcze, gdy pocąc się w samochodzie, sunąłem alejami w kierunku rodzinnego mieszkania, które niechybnie musiałem wskazać jako adres do korespondencji, skoro mieszkanie na Gruszkowej „odpadło” w toku rozmowy z konsultantką.

Zaparkowawszy niedbale, wyskoczyłem z samochodu i wpadłem na klatkę kamienicy.
– Filip! A co ty tu robisz?! – przywitała mnie w drzwiach zaskoczona Matka.
– Mamo, proszę, niczemu się nie dziw – oświadczyłem – Wytłumaczę ci wszystko, jak już będzie… po wszystkim.
– Ale…
– Mamo, proszę! – podniosłem głos.

Sekundę później zaburczał domofon.
Mama odebrała, mruknęła „proszę”, po czym wcisnęła przycisk otwierający wrota.
– Jakiś Pan z EL-Banku do ciebie – spojrzała na mnie, jeszcze bardziej zdziwiona niż przed momentem.

Bim-bam! – rozbrzmiało w korytarzu. Jako dziecko, nigdy nie lubiłem tego dzwonka. Koledzy mieli wesołe melodyjki, a my konserwatywne dzwonienie, nudne jak exposé Donalda Tuska.

– Dzień dobry, Janusz Grzmotomłot, EL-Bank – za drzwiami stał elegancki, szpakowaty jegomość z szerokim uśmiechem wypisanym na twarzy i czarną teczką w ręku – Przyszedłem zweryfikować tożsamość Pana Filipa Poniatowskiego…
– Dzień dobry – przywitałem się szorstko – To ja.
– To się jeszcze okaże! – roześmiał się Pan Janusz. W tym momencie nienawidziłem skurwiela równie mocno, jak porannego słońca wrzynającego mi się pod powieki – Możemy gdzieś usiąść i porozmawiać?
– To konieczne?
– Niestety tak.
– W takim razie zapraszam.

Przeszliśmy do salonu. Matka powlekła się za nami jak duch.
– Przynieść ciastka, albo coś? – zapytała grzecznie.
– Nie, nie lubię jeść w czasie pracy – nie przestawał się uśmiechać weryfikator.

Zasiedliśmy za stołem.
Pan Janusz otworzył teczkę i wyjął stamtąd pakiet dokumentów oraz wielki notes z logiem EL-Banku, po czym położywszy to wszystko na blacie, zaczął mi się badawczo przyglądać. Trwało to dość długo. Za długo.
– Nie powinien Pan mieć brody? – zapytał nagle.
– Zgoliłem.
– Aha – nabazgrał coś w notesie – A Pana twarz, po lewej, jakaś taka opuchnięta…
– Uderzyłem się wstając z łóżka.
– Ok – znowu zachrobotał długopis – Dobrze, Panie Marcinie, przejdźmy do rzeczy…
– Filipie, mam na imię Filip – poprawiłem go.
– Ha, brawo! Nie dał się Pan złapać! – ucieszył się – Ale do rzeczy, do rzeczy… – mruknął do siebie. – Imię Pana mamy to?…
– Małgorzata – odezwała się Mama, zanim w ogóle zdążyłem otworzyć buzię.
– Ale proszę nie podpowiadać! – pouczył ją stanowczo weryfikator. Matka wybałuszyła oczy, ale nie śmiała wydusić z siebie ani słowa, przejęta powagą sytuacji – Niestety nie mogę uznać tej odpowiedzi – oznajmił.
– Nie mogę po prostu okazać Panu dowodu?
– Wygłupia się Pan? A co jeśli go Pan ukradł i wraz z Panią Małgorzatą ukartowaliście to wszystko, żeby okraść konto biednego Pana Marcina…
– Pana Filipa – poprawiłem go ponownie.
– Ha! – żachnął się – Strzela Pan do własnej bramki, precyzyjnie wskazując ofiarę niecnego rabunku!
– Niech Pan przestanie i wróci do pracy.
– Tak właśnie zamierzam zrobić – spojrzał w swoje notatki. – Urodził się Pan w…?
– Krakowie.
– Właściwie to w karetce, w drodze Krakowa – wtrąciła Matka.
Ukryłem twarz w dłoniach. Powinienem był ją udusić pępowiną, gdy jeszcze miałem okazję.
– No no no!… – Pan Janusz pogroził mi palcem – Panie Marcinie…
– FILIPIE!
– …skłamał Pan w treści dokumentów bankowych podając nieprawidłowe miejsce urodzin. Czy wyraża Pan zgodę na badanie wariografem?
– Że, kurwa, co?! Co będzie następne?! Elektrody na mózgu?! – zawołałem.
– Proszę się uspokoić! – podniósł głos weryfikator, by od razu go złagodzić – Ja tylko wykonuję swoją pracę – wyjaśnił. – Niestety, to Pana drugi błąd. Jeszcze jeden i weryfikacja tożsamości za pomocą bezpośredniej weryfikacji zostanie zablokowana.
– Co będzie dalej?

Wzruszył ramionami.
– Kosztowne badanie genetyczne.
– Nie wierzę w to, nie wierzę! – zacząłem się śmiać, jakbym zwariował.
– Nie może Pan po prostu odpowiadać na pytania?
– Mogę. Ależ mogę – uspokoiłem się, choć z trudem.

Przez następną godzinę odpowiadałem na pytania – o rzeczy najzupełniej oczywiste, jak wzrost, numer buta, przebieg edukacji i kariery zawodowej (nie mam pojęcia skąd EL-Bank miał te dane, pewnie od Mossadu), a także nieco bardziej skomplikowane – jak kwestie zainteresowań i pasji oraz życia osobistego. Pan Janusz był wyraźnie ukontentowany przebiegiem rozmowy i nie wnosił żadnych uwag, ale na koniec postanowił przyłożyć mi czymś mocnym:
– Bardzo dobrze, Panie Filipie. Dobrnęliśmy już prawie do końca. Prawie jestem pewien, że Pan, to Pan. Chciałem się tylko dowiedzieć pewnego bardzo intymnego szczegółu…
– Naprawdę musi Pan? – nie miałem już siły.
– Niestety… Pani Małgorzato, zostawi nas Pani samych, żeby nie krępować Pana Filipa?

Matka skinęła głową i usunęła się z salonu.
– To jak Pan musi, to niech Pan już pyta… – westchnąłem zniechęcony.
– Wiem, że mężczyznom trudno jest odpowiadać na tak niedyskretne pytania natury intymnej, ale… – zaczął weryfikator bankowy.
– 20 cm – wypaliłem.
– Panie Filipie…
– Wiem, przesadziłem, 17 cm…
– Ale Panie Filipie…
– No dobrze! Jeżeli od tego ma zależeć los całej weryfikacji, to 15 cm! To chciał Pan usłyszeć?!
– Ale nie o to mi chodzi! – uspokoił mnie gestem dłoni. – Chciałem zapytać, na kogo Pan głosował w wyborach prezydenckich w 2005 r. wraz z Pana ówczesną partnerką…
– No wie Pan co?! – aż wstałem. – A gdzie tajemnica wyborcza?!
– Taka procedura…
– Odpowiem – ściszyłem głos – ale jeśli zostanie to umieszczone w jakichś papierach, to zabiję.
– EL-Bank zapewnia całkowitą dyskrecję.
– W takim razie… Janusz Korwin-Mikke. Zdecydowanie Pan Janusz Korwin-Mikke. To było w liceum. Byłem wtedy bardzo liberalny, chciałem wszystko prywatyzować, znosić podatki… Ela była pod moim wpływem, zatem…
– Czyli nie Pan Donald Tusk?
– Nie, zdecydowanie nie. Widziałem co Ela zaznacza na karcie wyborczej.
– Tak właśnie myślałem… – pokiwał głową.
– O co chodzi?
– A nie, to nie o Pana się rozchodzi – szeroki uśmiech ponownie zakwitł na jego twarzy – Tak podejrzewałem, że Pani Ela trochę nakłamała podczas swojej weryfikacji i po Pana potwierdzeniu najwyraźniej będziemy musieli ograniczyć jej dostęp do konta bankowego…
– Jaja Pan sobie ze mnie robi?
– Niech się Pan nie martwi – poklepał mnie po ramieniu, wstając od stołu – Tymczasem chciałem Panu pogratulować. Został Pan zweryfikowany poprawnie, toteż odblokowuję Panu dostęp do weryfikacji za pomocą telefonu, dzięki której będzie Pan mógł zmienić telekod i odblokować dostęp do kanału telefonicznego, za pomocą którego odblokuje Pan z kolei dostęp do kanału internetowego!
– Łał, prawie się cieszę – mimo zmęczenia wciąż siliłem się na sarkazm, Pan Janusz udał jednak, że tego nie słyszy. – Czy to wszystko? – wolałem się upewnić.
– Z mojej strony tak i życzę Panu, abyśmy już nie musieli się spotykać.

Wymieniliśmy uścisk dłoni i odprowadziłem go do drzwi.
– Mogę jeszcze o coś zapytać? – zatrzymałem go, zanim przekroczył próg mieszkania.
– Ależ proszę!
– Wielu osobom przydarza się coś takiego jak mnie?
– Panie! – Pan Janusz machnął ręką – Co drugi klient naszego banku jest weryfikowany osobiście, a co piąty tej weryfikacji nie przechodzi! Ludzie nie wiedzą jakie mają u nas rachunki lub jaki adres wskazali jako adres do doręczeń. Ba! Nie pamiętają czasami nawet imion rodziców, ulubionych filmów i seriali, czy tego jakie mają zainteresowania! Kilka lat temu weryfikowałem ważnego polityka, który po tragicznej śmierci brata nie potrafił stwierdzić, czy jest nim czy sobą! To choroba cywilizacyjna. Nazywamy to syndromem wyobcowania.

Kraków, sierpień 2015 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *