“Żelki” & “Kwaśki”, 80 g (Lewiatan)

"Żelki" & "Kwaśki", 80 g (Lewiatan)

W ciągu swego – wcale już niekrótkiego – życia, zakochiwałem się nie raz: w refleksyjnych wersach Lemowskiego “Solaris”, w pierwszych dźwiękach “Shine On You Crazy Diamonds”, w barwach nieba nad Lubiczem, w zapachu papieru, a nawet w dziewczynie z zębami na przedzie. Koleje tych miłości były różne, niektóre przetrwały dłużej, inne krócej, ale jedna z nich trwa odwiecznie w niezmienionym stanie – głębokie, nienasycone umiłowanie dla wszelkiej maści żelków, żelek i wyrobów żelkopodobnych. Skąd jego źródło – próżno dociekać – ważne, że mogę zażerać się nimi na kilogramy i tylko tryb życia i mobilność ratują mnie przed stoczeniem się w otchłań wagi, która stawiałaby mnie w jednym szeregu z dorosłym brontozaurem, pancernikiem Missouri i Weroniką Grycan.

Ponieważ człowiek nigdy nie zarabia tyle, ile by chciał, a legendarne żelki Haribo są drogie jak pączki dla wspomnianej wyżej Weroniki, co jakiś czas wybieram się “na sklepy”, by zakosztować rzeczy bez której zachodnia cywilizacja byłaby tylko wydmuszką obracającą się wokół seksu – a mianowicie zakupów (dzięki nim jest wydmuszką obracającą się wokół seksu i konsumpcji). Podczas jednego z takich wypadów, dobre kilka lat temu, w ręce wpadły mi – omawiane dziś – lewiatanowe misie-żelki oraz tzw. “kwaśki”, które z miejsca zdobyły moją gigantyczną sympatię (sklep osiągnął to już wcześniej, bo nawiązuje nazwą do kultowego [w pewnych kręgach] dzieła Thomasa Hobbesa).

Recenzję wypada zacząć tradycyjnie od omówienia dwóch podstawowych kwestii: ceny i wyglądu opakowania. Ta pierwsza jest oczywiście największym atutem omawianych żelków, bo taniej to już się ich chyba wyprodukować nie da (apeluję do Chińczyków i Biedronki, żeby nie traktowały tego zdania jako wyzwania). Nieco ponad złotówkę za 80 g wyśmienitej zabawy? Wchodzę w to! – jak powiedział Titanic do góry lodowej. To drugie, czyli opakowanie, budzi już jednak dość mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony, dzięki zastosowaniu półprzeźroczystego materiału ukazuje nam zawartość paczki, więc każdy może stwierdzić, czy kształt misiów bądź “kwaśków” mu odpowiada, a z drugiej powiedzieć, że jego stylistyka “dupy nie urywa” (że tak polecę starocerkiewnokrakowskim), to tak, jakby powiedzieć, że rząd Platformy Obywatelskiej “trochę nakradł”, a PiS jest “trochę słabą opozycją”. Niestety, podczas mojego płodzenia coś musiało pójść nie tak i urodziłem się estetą. Lubię ładne rzeczy jak świnia koryto (ale mi dziś wchodzą polityczne porównania) i nie zwalczę tego w sobie, a opakowanie żelków projektowane było chyba w Paint’cie, przez ślepego kowala z Sosnowca. Jest po prostu ohydne i tyle, choć w sumie dzięki temu pozwala łatwo zlokalizować produkt na półce, zalegający zazwyczaj gdzieś pomiędzy drażami a landrynkami, że się tak pokuszę o znalezienie jakiejś zalety takiego stanu rzeczy. Zaznaczę przy okazji, że nad widocznym nań składem obu produktów nie zamierzam się pochylać, bo naprawdę – jeśli kogoś to interesuje – nie jest prawdziwym konsumentem żelków, których nie jada się przecież dla zdrowia, ale podobnie jak parówki – dla niepowtarzalnych walorów smakowych oraz możliwości poigrania ze śmiercią.

No dobrze, ale przecież to nie opakowanie się zżera, a jego zawartość. I tu jest o niebo lepiej. Jeśli chodzi o miśki, to są dwa razy większe od haribowskich odpowiedników i jednocześnie dwa razy bardziej miękkie (co z mojego punktu widzenia jest wadą, ale do przełknięcia). Są przy tym wyraźnie ukształtowane, więc można sobie wyobrażać, że jest się np. gigantycznym potworem grasującym nad Tatrzańskim Parkiem Narodowym i wyżerającym niedźwiedzie (nigdy się tak nie bawiłem, ale wszystko przede mną). Smakiem nie odbiegają za bardzo od produktów konkurencji, ale gdybym miał je zestawić z haribowskim wzorcem, to są nieco słodsze, przez co po dwóch paczkach zaliczonych nad serialem czy książką, człowiekowi robi się niedobrze (ale to żelki, więc who cares?!) Trochę lepiej jest z “kwaśkami”, które, jak sama nazwa wskazuje, są intensywnie i bardzo przyjemnie kwaśne. Niestety i one są obarczone pewną wadą – są posypane proszkiem “ukwaszającym”, przez co lepią się od nich paluchy. Nie dyskwalifikuje to jednak produktu, a różnice w smaku powodują, że najlepiej kupić oba wyroby i jeść naprzemiennie.

I teraz kwestia oceny końcowej. Otóż zdecydowałem się dać mocne 7/10 i jednocześnie zachęcić Was do spróbowania. Sam, z pewnością jestem fanem tego produktu, ale po wypłacie, gdy jeszcze mogę wybierać, z reguły decyduję się na droższy oryginał, który jest po prostu lepszy.


Tekst opublikowany na blogu “Wpieprzamy”, prowadzonym wraz z Krzyśkiem i Michałem w latach 2012-2014.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *