Zestawienie krótkich recenzji z 2023 r.

Poniżej tradycyjne zestawienie krótkich recenzji filmowych, serialowych i książkowych opublikowanych w 2023 r. w mediach społecznościowych Kultury Obrazkowej.

FILMY I SERIALE

„Noc w przedszkolu” (2022)

„Noc w przedszkolu” (2022)

Eryk (Piotr Witkowski), ojczym małego Tytusa, przybywa na przedszkolną radę rodziców i próbuje nie dopuścić do usunięcia pasierba z placówki. W obliczu organizowanej na radzie próby jasełek, wydarzenia przybierają nieoczekiwany (i spektakularny) obrót.

Zapomnijcie o „Listach do M. 5”, „Jeszcze przed świętami” i innych sraniach w choinkową banię – „Noc w przedszkolu” to najlepszy, krajowy „film świąteczny” zeszłego roku (choć wyszedł zaraz po tychże). Rzecz to klasyczna czarna komedia, choć niestety nieco mniej dzika i bezkompromisowa, niż można by oczekiwać. Oznacza to mniej więcej tyle, że choć jazda jest momentami dość ostra, to jednak na ogół i konsekwentnie – z „trzymanką”.

Mimo tej ręki na hamulcu bezpieczeństwa, całość oferuje niezłą jakość dowcipu, opartego głównie na zestawieniu ze sobą przeciwstawnych i mocno przerysowanych charakterów. Do tego dochodzi naprawdę fajne aktorstwo i kilka trafnych komentarzy – tak ad dzieciaków, jak i ich wychowania. Rodzicom, nietrudno będzie tu zatem dostrzec samych siebie.

Nie wszystko mi tu idealnie zagrało, trafiały się słabsze momenty, niemniej jednak polecam. To kolejna sensowna, polska pozycja rozrywkowa na wieczór.
A to nie zdarza się każdego dnia.
Ocena: 6/10.


“Jack Ryan” – sezon trzeci (2022)

“Jack Ryan” – sezon trzeci (2022)

Kontynuacja przygód agenta CIA – Jacka Ryana (John Krasinski). Tym razem musi zapobiec spiskowi „twardogłowych” Rosjan chcących wywołać III Wojnę Światową i odrestaurować Związek Radziecki, co zmusza go do ekscytującej podróży po Europie.

Pierwszy sezon “Jacka Ryana”, w którym protagonista mierzył się z arabskim terroryzmem był naprawdę niezły. Drugi – w którym obalał prawicowy rząd Reyesa w Wenezueli – naprawdę kiepski. Trzeci jest gdzieś pomiędzy. Ani tak dobry jak pierwszy, ani tak zły jak drugi.

Na poziomie realizacji – w oderwaniu od pretekstów – to niezmiennie jest świetna produkcja, przy której nie sposób się nudzić. Pościgi, bijatyki, strzelaniny, zwroty akcji – wypadają znakomicie. Owszem, „Jack Ryan” w tych aspektach to kuzyn „Bonda” i „Bourne’a”, ale wcale nie biedniejszy. Wrażenie robią też miejscówki, takie jak: Praga, Budapeszt, Rzym, Ateny, czy Moskwa. Jest pięknie, jest bogato, jest godnie.

Aktorsko – stara ekipa (Krasiński, Pierce, Kelly) oraz nowi jankesi spisują się poprawnie, za to reszta, niestety – co najwyżej ujdzie. W mojej ocenie to nie był najszczęśliwszy casting, zwłaszcza dla Rosjan. „Złole” (poza blond killerem z pierwszych epizodów) wypadają mało przekonująco, a Prezydent Rosji to tutaj już w ogóle – pragnący pokoju i sprawiedliwości, mokry sen Zachodu.

To zresztą w zasadzie mój główny zarzut względem nowego „Ryana”. W chwili gdy piszę te słowa, rozpoczyna się 319 dzień rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jaka jest Rosja – każdy widzi. Najbliżej jest jej do zapuszczonego, trawionego alkoholizmem oprawcy w „żonobijce”, znęcającego się nad rodziną. Tu natomiast jest pokazana jako coś w rodzaju pokojowo nastawionego, śpiącego niedźwiedzia, uzbrojonego w najnowszy sprzęt, ale jednocześnie niewiele różniącego się od państw Zachodu. Do tego dochodzą takie „kwiatki” jak – najwyraźniej anektowana przez Rosję Ukraina, Czechy wahające się co do swojej przynależności do NATO, czeska prezydent biegająca wraz z agentami CIA tajnymi tunelami pod Kremlem, itd.

No ja nie wiem, czy Tom Clancy, gdyby żył – zaakceptowałby taki scenariusz. Rozdźwięk pomiędzy tym, co widać w TV, a tym co pokazuje “Jack Ryan” jest uderzający.

Zwiastun: https://youtu.be/c3lQ53e2j6Q

Niemniej – i tak go polecam. Nie jest to „Biuro Szpiegów”, ani „Homeland”, ale gdy odpuści mu się swobodne podejście do realizmu i geopolityki, zapewnia sporą dawkę solidnej, hollywoodzkiej rozrywki.
Ocena: 6/10.


“Troll” (2022)

“Troll” (2022)

Prace drogowe w norweskich górach budzą ze snu wiekowego trolla, który siejąc strach i zniszczenie rusza w kierunku Oslo. Paleontolożka, asystent premier Norwegii i żołnierz sił specjalnych łączą siły, by go powstrzymać.

Norweska wariacja nt. „Godzili”, to dokładnie taki film, jakiego można było się spodziewać po plakacie, zwiastunie i opisie fabuły. Jako kino gatunkowe w sumie daje radę, a momentami potrafi nawet dostarczyć niewyrafinowanej rozrywki, lecz poza przeniesieniem akcji z Japonii/USA do Skandynawii – brakuje jej choć odrobiny oryginalności.

Rzecz kopiuje bowiem bez trzymanki, absolutnie wszelkie schematy utrwalone przez poprzedników. Prastare legendy okazują się prawdziwe? Odhaczone. Ojciec protagonistki przestrzegał przed trollami i wszyscy mieli go za wariata (w tym protagonistka)? Odhaczone. Potwora zbudziły prace geologiczne i brak szacunku do przyrody? Odhaczone. Kreatura w sumie nie jest taka zła, a jej wkurw jest uzasadniony? Odhaczone. Tylko bohaterka rozumie trolla? Odhaczone. W rządzie jest szumowina, która za wszelką cenę chce zabić potwora? Odhaczone. Itd, itd.

Jasne – konwencja, to konwencja, a może nawet hołd złożony klasykom kina Kaijū – ale jak to ma być taka zerojedynkowa kopia, to w zasadzie jakie ona ma uzasadnienie? Bo troll ładniej animowany, niż wiekowa jaszczurka? Bo rozpierdol w Oslo ciekawszy, niż w Tokio czy Nowym Jorku?

Przyznaję – pomimo setek fabularnych absurdów, bawiłem się niezgorzej, bo kreatura niszcząca otoczenie wypadła bardzo rzetelnie. Niemniej również – dwa razy się za niego zabierałem i dwa razy zasnąłem, dopiero teraz uzupełniając sobie sceny które przespałem (i w sumie – nie było warto).

Zwiastun: https://youtu.be/AiohkY_XQYQ 

Polecam zatem wyłącznie jako tło na zakończenie jakiejś imprezy.
Całość jest tak przewidywalna, że nawet jak na moment zaśniecie, to nic nie stracicie.
Ocena: 4/10.


“Córka” (2021)

“Córka” (2021)

Obsypana nagrodami ekranizacja powieści Eleny Ferrante.
Leda (Olivia Colman) – profesor literatury włoskiej – rozpoczyna urlop na greckiej wyspie. Wypoczynek zakłóca jej jednak, pojawienie się w okolicy rozlicznej i głośnej rodziny turystów. Obserwowanie nieznajomych, a w szczególności młodej matki – Niny (Dakota Johnson) z córką, nieoczekiwanie zmusza Ledę do rozrachunku z dokonanymi niegdyś wyborami życiowymi, których skutków nie można odwrócić.

Przeciętnie nadaję się do omawiania tego filmu, bo matką byłem tylko przez chwilę – dla kotów, 25 lat temu (nie wiem jak koty, ale ja dobrze wspominam), a ojcem podobno jestem fatalnym, niemniej – za długo o nim myślę, żeby przejść obok niego obojętnie.

„Córka” – jak na wypełniony retrospekcjami dramat przystało – toczy się nieśpiesznie. Na całość składają się drobne sceny z życia codziennego i wspomnienia protagonistki, okraszone przydługawymi nieraz i na ogół nic nie wnoszącymi do tematu, artystycznymi ujęciami. Rzecz absolutnie nie jest jednak dziełem bez treści. Próbuje bowiem uporać się z kwestią macierzyństwa z perspektywy osoby, która chciała robić w życiu coś więcej, niż tylko zmieniać pieluchy, czy znosić humory dzieciaków – a mimo to na pewnym etapie życia matką została (i to zresztą nie raz). Dla jednych takie ujęcie tematu będzie „szczere” lub „odważne” (kobiety, lewica), dla innych „kontrowersyjne” lub wręcz „patologiczne” (mężczyźni, prawica); dla mnie natomiast było uczciwe. Bycie rodzicem to zawsze coś o tyle trudne, że nieodwracalnego, nawet gdy nie ma się już przy sobie dzieci.

Pomimo tego, a także bezapelacyjnie – świetnego aktorstwa, od seansu towarzyszy mi jednak przekonanie, że „Córka” mogła to wszystko powiedzieć odrobinę lepiej – choćby za cenę niewielkiego odstępstwa od materiału źródłowego i wyrzucenia części oczywiście zbędnych wątków. Niektórzy narzekają, że jest tu za dużo retrospekcji, a dla mnie właśnie było za mało. Być może z tego powodu, tj. braku dostatecznego uzasadnienia decyzji protagonistki, jej zachowanie mogło wydawać się niezrozumiałe.

Zwiastun: https://youtu.be/vhqYJ2JpwCU

Mimo to – warto rzecz zobaczyć. Polecam zatem, jeśli ktoś ma ochotę na wieczór z małym „przeżywaniem”.
Ocena: 7/10.


„Najgorszy człowiek na świecie” (2021)

„Najgorszy człowiek na świecie” (2021)

Julie (Renate Reinsve) nie wie czego w życiu chce, zatem krzywdzi wszystkich, którzy nieco lepiej radzą sobie z podobnymi wątpliwościami.

Dawno coś tak powszechnie chwalonego (oceny krytyków i znajomych z „bańki” zgodnie w okolicach mocnego „8”) nie rozczarowało mnie tak mocno.

Oczywiście to nie jest „film o niczym”. Potrafię nawet zrozumieć dlaczego „Najgorszy człowiek na świecie” może funkcjonować jako „komentarz do schyłkowego pokolenia millenialsów”. Całość sprawnie wykorzystuje bowiem dwie godziny „czasu antenowego”, by wypowiedzieć się na temat związków, uczuć, relacji z rodzicami, czy presji oczekiwań społecznych, na tle których odbijają się problemy późnych dwudziestolatków/wczesnych trzydziestolatków.

Jest to jednak komentarz banalny, infantylny i cokolwiek przewidywalny, mimo że niewątpliwie – więcej niż rzetelnie zagrany. Nie mogę się też zgodzić, że komentarz prawdziwy – bo scena z wepchaniem się protagonistki na przypadkową imprezę, jest klasycznie hollywoodzka, podobnie jak nagła choroba jednego z bohaterów. Skutkiem powyższego – nudziłem się, ziewałem, chciałem żeby rzecz szybko się skończyła.

Stary Allen, malujący wprawdzie zupełnie inne pokolenia, żyjące nawet nie tyle w odmiennej czasoprzestrzeni, lecz wręcz na innych planetach, robił to po amerykańsku, robił to efekciarsko i z przesadą, lecz – w moim odczuciu było w tym znacznie więcej sensu, wdzięku i prawdy, niż w „Najgorszym…”

Zwiastun: https://youtu.be/y2rjtrJgmP0

Osobiście zatem nie polecam, chyba że macie ten sam problem co protagonistka (lecz nie zmienia to tego, że można było o nim opowiedzieć z dziesięć razy lepiej). Może być wówczas jakąś formą terapii.
Ocena: 5/10.


„The Office PL” – sezon drugi (2022)

„The Office PL” – sezon drugi (2022)

Drugi sezon polskiej wersji zasłużenie kultowego „The Office”. Komediowa opowieść o życiowo-biurowych perypetiach pracowników firmy zajmującej się produkcją wody mineralnej „Kropliczanka” i ich niezrównoważonego psychicznie szefa.

Pierwsze dwanaście odcinków „The Office PL” było miłą niespodzianką, bo pomimo spisania na straty i pewnych niedociągnięć, rzecz zapewniała całkiem sporą dawkę niewyrafinowanej rozrywki. Efekt zaskoczenia najwyraźniej zadziałał, bo serial zebrał na tyle dobre recenzje, że Canal+ postanowił wyprodukować część drugą.

Niestety – w mojej ocenie – nowym odcinkom nie udało się udźwignąć sukcesu poprzedników i to nawet nie dlatego, że tym razem całości towarzyszyły jakieś oczekiwania. Pierwszy sezon najlepszy był bowiem w tych fragmentach, w których zrywał się z łańcucha przyzwoitości i „leciał po całości” (vide odcinki „Krzyż” i „Tolerancja”). Konsekwencją powyższego powinno być wejście scenarzystów w pełny odjazd, natomiast pomijając niezły odcinek „Porno”, nowe „The Office PL” okazało się nieco bardziej ugrzecznione i bardziej przewidywalne w stosunku do pierwszej serii.

Nadal kompletnie nie do zniesienia jest tu także kreacja Piotra Polaka, jako Michała Holca. Jasne, rolą pierwowzoru też było przede wszystkim wzbudzanie poczucia zażenowania, a nie śmiechu (choć talent Carella pozwolił zbudować idealnie komediową postać), lecz Holc Polaka budzi jedynie zażenowanie. W rezultacie wyłącznie irytuje, a nie bawi.

Zwiastun: https://youtu.be/DiooGmSoi1I

Pierwszy sezon wydał mi się więc trochę lepszy, niemniej jednak brakuje mi takich seriali i jak dla mnie spokojnie może powstać kolejny sezon.
Ocena: 6/10.


„Kryptonim Polska” (2022) / serial

„Kryptonim Polska” (2022)

Komedia nieromantyczna. On – Staszek (Maciej Musiałowski) – to młody, zagubiony konserwatysta, zagospodarowany przez środowisko pokracznych neonazistów pod wodzą Romana (Borys Szyc). Ona – Pola (Magdalena Maścianica) – to równie młoda, lewicowa aktywistka, afirmująca wszystko co Staszek chciały zwalczać. Przypadkowe spotkanie w klubie pomiędzy nim, a nią, prowadzi do nieoczekiwanego uczucia i splotu wydarzeń tej samej natury.

„Współczesna polska komedia” to zbitka wyrazów, której przeciętny zjadacz kinowo-telewizyjnego chleba unika jak chrupek z azbestem. Jednakże – „Kryptonim Polska” zrealizowali twórcy „The Office PL”, toteż postanowiłem dać szansę i… nie żałuję.

Strasznie dużo pomyj wylano na ten film, a potem zrealizowany na jego podstawie serial. Prawicowcy się obrazili, bo przecież – „nie pokazano tam prawdziwego wizerunku prawicy”. Lewicowcy – bo przecież „pomiędzy neonazistami, a antyfaszystami nie może być symetrii”. Krytycy – bo „niewykorzystany potencjał, drętwy humor i paździerz”. Nawet Białostoczanie się wkurwili, że zamiast wnętrz białostockich autobusów, pokazano warszawskie

A zatem – nie wiem czego oczekujcie od takich obrazków, ale mnie – chama, prostaka i prymitywa – zwyczajnie ubawiły. Jeśli zatem Wy też rechoczecie na widok nieudolnych neonazistów, wlekących wszędzie ze sobą kukłę Żyda, czy przyozdabiających tort swastyką zbudowaną z pryncypałków, albo aktywisty krzyczącego do strzelającego do niego typa: „Nie strzelaj! Tu psy mieszkają!” – to zaryzykuję twierdzenie, że te trzy, czterdziestominutowe odcinki zlecą Wam równie przyjemnie, jak czas spędzony ze wspomnianym wyżej „The Office PL”. Jeżeli natomiast poszukujecie inteligentnej rozrywki i takiego samego poczucia humoru, to trzymajcie się od „Kryptonim Polska” z daleka.

Zwiastun: https://youtu.be/Uy0-6XC60SE

Przewidywalny, niewyrafinowany, czasami zbyt przeciągnięty, a momentami obrażający inteligencję widza. Niemniej – niezgorzej się bawiłem – więc na przekór wszystkiemu i wszystkim – polecam.
Ocena: 6/10.


„Nieznośny ciężar wielkiego talentu” (2022)

„Nieznośny ciężar wielkiego talentu” (2022)

Legenda kina – Nick Cage (w tej roli oczywiście – Nicholas Cage) pogrąża się w artystyczno-finansowym kryzysie. Nie dość, że ma problem ze znalezieniem interesującego angażu, to jeszcze tonie w długach. W rezultacie zmuszony jest przyjąć propozycję wystąpienia na urodzinach swojego fana, tajemniczego milionera – Javiego Gutierreza (Pedro Pascal). Na miejscu okazuje się, że wyżej wskazanego tropi CIA, a Cage – pomagając wywiadowi – ponownie musi wejść w swoje najsłynniejsze role.

W recenzji „Nieznośnego…”, opublikowanej w jednym z większych, rodzimych portali branżowych, pojawiło się zdanie: <<jeśli nie macie żadnych oczekiwań, to na pewno będziecie się świetnie bawić>>. I być może tak jest – natomiast nie jestem w stanie tego potwierdzić – bo ja akurat miałem oczekiwania.

Zwiastun był przecież obiecujący, a pomysł na całość – niebanalny. Dodatkowo – lubię Cage’a, wszyscy lubią Pascala – to nie mogło się nie udać. A jednak – coś tu nie gra.

Rzecz to niewątpliwie piękny hołd Cage’a dla samego siebie, podbity bezlitosną autoironią. Samo wyłuskiwanie rozlicznych nawiązań do klasyków z lat 90tych z udziałem aktora, to niezgorsza zabawa. Szkoda tylko, że czuć tu pewną „budżetowość” – i to niestety właśnie na poziomie scenariusza i dowcipu. „Nieznośny ciężar…”, to bowiem jeden z tych filmów, w którym najfajniejsze sceny zebrano w zwiastunie. Jakby tego było mało, ma się wrażenie, że w ww. zwiastunie są nawet zabawniejsze, niż w samym filmie.

Nie nastawiajcie się zatem na 90 minut dobrej zabawy. Znacznie bardziej prawdopodobne, że przez 2/3 filmu będziecie się raczej nudzić.

Zwiastun: https://youtu.be/Y_CRSQe4jvw

Ma kilka dobrych scen, ale mam wątpliwości czy to wystarczy, by go polecić.
Ocena: 5/10.


„Ostatni pojedynek” (2021)

„Ostatni pojedynek” (2021)

Oparta na faktach opowieść o ostatnim pojedynku sądowym średniowiecznej Francji. Schyłek XIV w. Marguerite (Jodie Comer) – młoda żona rycerza Jeana de Carrouges (Matt Damon) – oskarża o gwałt Jacquesa Le Grisa (Adam Driver). Wobec braku dowodów, w klasycznej sytuacji „słowo przeciwko słowu” – de Carrouges zmuszony jest wyzwać Le Grisa na pojedynek na śmierć i życie.

Czego by nie mówić o jego ostatnich wycieczkach w fantastykę, jeżeli chodzi o dramat historyczny – osiemdziesięciopięcioletni Ridley Scott – wciąż „to” ma. Potrafi zrealizować wysokobudżetowe widowisko w taki sposób, że fabuła trzyma w napięciu, a skala i poziom odwzorowania detali, aż się proszą o kinowy ekran (lub przynajmniej solidne 85 cali).

Zerkając na recenzje, miałem trochę obaw co do „Ostatniego pojedynku”, lecz pomimo okresowych dłużyzn (niezbędnych w kontekście podzielenia całości na trzy różne opowieści, odpowiadające bohaterom dramatu) i jednocześnie miejscami dość powierzchownego prześlizgnięcia się po niektórych wątkach – rzecz wyszła lepiej niż dobrze. To rzetelne połączenie świetnego aktorstwa z doskonałymi wizualiami, których zwieńczeniem jest rewelacyjnie zrealizowany, brutalny pojedynek rycerski, z którego z życiem może wyjść tylko jedna osoba.

Jak dla mnie – Scott może nadal tak kręcić.

Zwiastun: https://youtu.be/WbpTa2Gyjco

Choć zatem fabularnie okazuje się trochę zbyt oczywisty w przekazie, warto poświęcić mu te dwie godziny z hakiem.
Ocena: 7/10.


„Terapia bez trzymanki” / „Shrinking” – sezon pierwszy (2023)

„Terapia bez trzymanki” / „Shrinking” – sezon pierwszy (2023)

Jimmy (Jason Segel) jest psychoterapeutą samotnie wychowującym córkę, który po śmierci żony próbuje na nowo poukładać życie swoje i pacjentów.

„Terapia bez trzymanki” to – najprościej rzecz ujmując – wariacja na temat „Teda Lasso”, z tym samym pozytywnym przesłaniem i podobnym, ciepłym poczuciem humoru. Tyle, że tłem dla opowieści, zamiast klubu piłkarskiego w Londynie jest klinika psychoterapii w Pasadenie. Obie produkcje cechuje również tożsamo luźne podejście do ww. tła. Znacznie ważniejszy dla fabuły jest bohater sam w sobie, jego traumy i zmagania, niż funkcjonowanie gabinetu, pacjenci, etc.

Tyle, że o ile w „Tedzie Lasso” powyższe się sprawdza (nikt nie ogląda go przecież dla piłki nożnej), tak w przypadku „Terapii bez trzymanki” – wychodzi to tak sobie. Otóż tytułowa terapia bez trzymanki, polegająca w gruncie rzeczy na tym, że Jimmy jest brutalnie szczery ze swoimi pacjentami, kończy się gdzieś na wysokości drugiego odcinka. Potem w „Terapii…” niemalże zupełnie brakuje już terapii, a serial skupia się na relacjach Jimmy’ego z córką, przyjaciółmi, sąsiadami, itd. Momentami bawi to bardziej (bo trudno odmówić talentu komediowego zarówno Segelowi, jak i partnerującemu mu Harrisonowi Fordowi), momentami mniej. Osobiście czułem się raczej znużony, ale do końca dobrnąłem bez pistoletu przy skroni.

Zwiastun: https://youtu.be/YjHfjQDWl1A

Polecam więc wyłącznie, gdy podchodzi Wam suche poczucie humoru spod znaku „Teda Lasso”, w przeciwnym razie możecie go sobie spokojnie darować.
Ocena: 5/10.


„Emigracja XD” (2023)

„Emigracja XD” (2023)

Ekranizacja debiutanckiej książki legendy polskiego „paściarstwa” – Malcolma XD. W następstwie splotu nieszczęśliwych okoliczności, para przyjaciół – Malcolm i Stomil – zmuszona jest opuścić Polskę i udać się w emigracyjną odyseję do Wielkiej Brytanii.

Dowód, że z niewymuszonej „twórczości internetowej” może urodzić się coś ciekawego, a dobre gawędziarstwo pozostaje dobrym gawędziarstwem niezależnie od czasów i przemian pokoleniowych. „Fanatyk” (wędkarstwa) przeniesiony na ekran w 2017 r. był jeszcze mocno przeciętny, ale „Emigracja XD” jest już całkiem zabawna, a jednocześnie sympatyczna i (między wierszami) prawdziwa.

Dziesięć dwudziestoparominutowych odcinków zlatuje bardzo szybko, a przy okazji niezłego poczucia humoru (choć to oczywiście nie poziom takiego „IT Crowd”) udaje się co nieco powiedzieć o naturze polskiej emigracji zarobkowej.

Aktorsko wyróżnia się przede wszystkim Michał Balicki, którego Stomil rozwala każdą scenę, w której się pojawia, lecz „Emigracja XD” generalnie świetnymi postaciami stoi. Czy jest to kierowca ciężarówki – Pan Zbyszek, czy kryminalista Roman, czy kuzyn Krystianek.

Zwiastun: https://youtu.be/L1lk9IqWSvU

Nie szły za tym większe ambicje, ale wyszła nad wyraz przyjemna pozycja rozrywkowa. Polecam samemu spróbować.
Ocena: 7/10.


„Tetris” (2023)

„Tetris” (2023)

Fabularna historia walki o licencję do wydania tytułowego, ponadczasowego klasyka. Henk Rogers (Taron Egerton) nie zważając na ryzyko, wyrusza do upadającego Związku Sowieckiego, by u źródła wynegocjować kontrakt, który pozwoli mu sprzedawać grę.

Byłem sceptyczny, bo na zwiastunie wyglądało to jak próba podejścia do prawdziwej historii zmagań o prawa do „Tetris”, zrealizowana w stylistyce przywodzącej na myśl „Red Alerta” i – no cóż – okazało się, że to podejście do prawdziwej historii zmagań o prawa do „Tetris”, w stylistyce wcale nie tak odległej od „Red Alerta”.

Nie wyszło źle, bo dobrze to zagrano (Egerton jak zawsze jest świetny), sama opowieść też jest angażująca – niemniej – całości brakuje polotu, a przejaskrawiona, absurdalna otoczka (jest tu nawet Gorbaczow i to na dodatek przemawiający do tłumów podczas defilady Armii Czerwonej) raczej psuje zabawę, niż dostarcza dodatkowej frajdy.

Rozumiem, że uproszczenia i uatrakcyjnienia na poziomie scenariusza były niezbędne, ale zupełnie nie rozumiem po co te wątki z KGB, po co jakieś pościgi samochodowe, na cóż machanie bronią i po co papierowe „czarne” charaktery i tak samo papierowe „dobre ruskie”? Nie obraziłbym się, gdyby rzecz była o 30 minut krótsza i oparta na dialogach, a nie na wplecionych na siłę scenach akcji.

Zwiastun: https://youtu.be/-BLM1naCfME

Można zobaczyć, ale szału nie ma. Im dalej, tym gorsze.
Ocena: 5/10.


„Przymierze” / „Guy Ritchie’s The Covenant” (2023)

„Przymierze” / „Guy Ritchie’s The Covenant” (2023)

Afganistan, 2018 r. Po stracie poprzedniego tłumacza, jednostka sierżanta Johna Kinleya (Jake Gyllenhaal) rekrutuje na jego miejsce Afgańczyka Ahmeda (Dar Salim). Gdy niedługo później oddział wpada w zasadzkę Talibów – Kinley i Ahmed zmuszeni są wspólnie walczyć o życie.

To ciekawe, że gdy Guy Ritchie po raz pierwszy sygnuje swój film nazwiskiem w tytule, jest to obraz zupełnie nie w stylu Guya Ritchiego. Żadnych fabularnych fikołków, żadnych twistów, żadnego dowcipu i mrugnięć okiem do widza, a jedynie prosta historia o dwóch facetach, którzy wiedzą co robić, gdy życie wystawia ich na próbę. Oczywiście ze stosowną ilością strzelania i przemocy w tle.

Wyszło zaskakująco dobrze, przez przytłaczającą większość filmu – bez nadęcia, choć z powagą. Gdzieś tam w końcówce czuć już wprawdzie ten gwiaździsty sztandar (powiewający za kamerą, bo na ekranie go nie uświadczycie), lecz wymowa całości raczej zaswędzi, niż połechce ego Jankesów. Choć bowiem historia nie jest oparta na faktach, ulepiono ją na bazie tysięcy dramatów współpracowników armii amerykańskiej, porzuconych na pastwę talibów, wraz z rejteradą Wujka Sama z Afganistanu w 2021 r.

Gyllenhaal jest dobry, Dar Salim jest dobry, zdjęcia są dobre, scenariusz trzyma w napięciu. Trochę to strzelanie seriami do odległych celów nie wygląda zbyt realistycznie, ale można na to przymknąć oko.

Zwiastun: https://youtu.be/LqO9Nt_bq4o

Niby typowe rzemiosło, a nie sztuka, ale w dzisiejszych czasach takie rzemiosło to już sztuka. Polecam.
Ocena: 7/10.


„Znachor” (2023)

„Znachor” (2023)

Trzecia próba ekranizacji bestsellerowej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Wybitny chirurg – profesor Rafał Wilczur – doznaje amnezji w wyniku ciężkiego pobicia. Od tej pory włóczy się po Polsce, nielegalnie udzielając potrzebującym nieodpłatnych świadczeń zdrowotnych.

Osobiście nigdy nie rozumiałem fenomenu ekranizacji z 1981 r., z Jerzym Bińczyckiem w roli głównej (wiadomo – prawnicy nie mają uczuć), niemniej widziałem, co ten film robił z moim ojcem i że generalnie zajmuje on szczególne miejsce w sercach rodaków z krainy nad Wisłą. Ze względu na powyższe, mając w pamięci gwałt dokonany na „Wiedźminie” i charakter narodowy Polaków, nie dawałem najnowszej wersji z fabryki Netflixa żadnych szans na powalczenie o sympatię widzów. A tu – że tak nawiążę do staropolskiego przysłowia – chuj. Bo to wcale nie jest zły film.

Rzecz w tym, że nowy „Znachor”, zamiast prostacko „rimejkować” klasyka, stara się ująć powieść Dołęgi-Mostowicza na swój sposób. Odmiennie rozkłada akcenty, wprowadza nowych bohaterów lub inaczej interpretuje „starych”. Czasami wychodzi mu to lepiej, innym razem gorzej, ale rzecz nie idzie na łatwiznę i próbuje zachować własną tożsamość. Nawet Dobraniecki w końcówce nie rzuca: „Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur.” – choć przecież wszyscy na to czekali.

Szkoda natomiast, że po drodze całość trochę gubi się w uproszczeniach i to pomimo, że trwa aż 140 minut. Jasne, to już w generalnych założeniach jest prosta, telenowelowa opowieść, niemniej nie ma tu tych subtelności za które ludzie pokochali ekranizację Hoffmana.

Pomimo tego, na nowego „Znachora” patrzy się jednak dobrze. Czterdzieści lat rozwoju kina wyraźnie robi swoje – nawet w kontekście dialogów, które brzmią znacznie mniej teatralnie. Trudno nie docenić też sensownego castingu, bo Lichota nie ustępuje Bińczyckiemu, a partnerująca mu Anna Szymańczyk kreuje bardzo sympatyczną postać.

Zwiastun: https://youtu.be/1ybowoIMKc4

Można obejrzeć zamiast starej wersji.
Ocena: 6/10.


„Freestyle” (2023)

„Freestyle” (2023)

Wróciwszy z odwyku, krakowski raper – Diego (Maciej Musiałowski) – próbuje zerwać z dilerką i skupić się na nagrywaniu płyty, szybko jednak ponownie pakuje się w kłopoty, trafiając na celownik gangsterów.

To mogło być krakowskie „Ślepnąc od świateł”, gdyby nie zabrakło tu absolutnie wszystkiego co istotne – sensownego pretekstu dla gonienia się po mieście, ciekawych bohaterów i antybohaterów, wiarygodnych lub chociażby nie nadmuchanych sztucznością dialogów.

Wyczuwam stojącą za całością ambicję, by stworzyć pulsujące rapem gangsterskie dzieło, buzujące amfetaminowym pobudzeniem i napięciem na granicy nerwicy – ale wyszedł z tego zbiór jakichś chaotycznych scenek, które u odbiorcy po 30stce mogą budzić już wyłącznie politowanie z gatunku: „A więc tak ci wszyscy, hiphopowi chłopcy wyobrażają sobie polską gangsterkę!”.

I choć Musiałowski jako jedyny daje radę, stając na głowie, by tchnąć w swoją postać i film jakieś życie, to ostatecznie ta aktorska, solowa resuscytacja kończy się spektakularnym niepowodzeniem. Widz ziewa i jednocześnie pyta sam siebie: co to kurwa jest?

Zwiastun: https://youtu.be/XolihuYk71s

Odradzam. Cieniutkie jak polski rap.
Ocena: 2/10.


„Różyczka” (2010)

„Różyczka” (2010)

Polska, 1967 r. Na zlecenie Służby Bezpieczeństwa, pracownica uniwersyteckiego dziekanatu – Kamila Sakowicz (Magdalena Boczarska) uwodzi prof. Adama Warczewskiego (Andrzej Seweryn) i infiltruje środowisko krajowych literatów.

A więc – to było tak: byłem już gdzieś w połowie filmu, gdy patrząc po raz kolejny na kołyszące się dostojnie, nagie cyce Magdaleny Boczarskiej, wypełniające kadr przez 40% czasu antenowego, zdałem sobie sprawę, że gdzieś już widziałem ten reżyserski trik; granie tym motywem; ten swoisty, artystyczny podpis. Spojrzałem zatem na Filmweb kto stoi za tym obrazem i bingo, stała się jasność. Pan Kidawa-Błoński, Pan Reżyser niesławnych „Gwiazd” (2017) – ceniony koneser filmowych cyców; człowiek który kręci su…, znaczy ten – filmy, wyłącznie dla rozbierania aktorek przed kamerą, wyłącznie dla piersi.

Niemniej, tym razem – gdy oderwać „Różyczkę” od cyców, to wychodzi Kino przez wielkie „K”. Raz, że sama fabuła, zainspirowana historią Pawła Jasienicy to mocna rzecz, jaka może się zdarzyć wyłącznie w życiu. Dwa, że zrealizowano ją tak, że nie ma się do czego przyczepić. Kapitalny jest Seweryn, rewelacyjna Boczarska, a Więckiewicz tak bardzo więckewiczowy, jak to tylko możliwe. Czuć to beznadziejne uwikłanie bohaterów, które do niczego dobrego nie może doprowadzić; czuć tę sytuację bez wyjścia, która nie może skończyć się happy endem.

My – Polacy dobrze czujemy takie depresyjne klimaty, w końcu mieszkamy w Polsce.

Zwiastun: https://youtu.be/XFigMcmILt4

Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to polecam.
Ocena: 7/10.


„Mężczyzna imieniem Otto” (2022)

„Mężczyzna imieniem Otto” (2022)

Po śmierci żony, Otto (Tom Hanks) postanawia odebrać sobie życie. Kolejne próby samobójcze kończą się jednak niepowodzeniem. W międzyczasie, w sąsiedztwie zamieszkuje wścibska rodzina z dwójką dzieci, która nie zamierza ignorować samotności Otta.

Rzecz jest amerykańską wersją, nominowanego do Oscara, szwedzkiego komedio-dramatu, pt. „Mężczyzna imieniem Ove” (2015), który z kolei oparty jest na powieści Fredrika Backmana o tym samym tytule.

Już po opisie można się domyślać, że to klasyczny weekendowy poprawiacz nastroju. Otto jest trudny i zrzędliwy, ale przecież coś musi za tym stać i to w zasadzie cały suspens. Gdy w okolicy zamieszka uparta Marisol (Mariana Treviño) z mężem niedorajdą i dwójką pociesznych córek, zmrożone serce staruszka zacznie tajać.

Dla widza najważniejsze, że choć całość to ciepłe kluchy, nie jest to breja z baru mlecznego „Hutnik” w Chorzowie, tylko domowej roboty knedliczki od Babci z Krakowa (albo z Żywca, jak ktoś ma babcię w Żywcu). „Mężczyzna imieniem Otto” może i bowiem nie obiecuje po sobie zbyt wiele, ale dowozi dokładnie tyle ile obiecuje.

Czy to mało, w tych trudnych czasach?

Zwiastun: https://youtu.be/EIpwEWBYXLM

Takie – w sam raz na niedzielny, rodzinny seans po „Familiadzie”.
Ocena: 6/10.


„Egzorcysta Papieża” (2023)

„Egzorcysta Papieża” (2023)

Ojciec Gabriele Amorth (Russell Crowe) – główny egzorcysta Stolicy Apostolskiej – dostaje od Papieża zadanie zbadania przypadku dziwnego opętania młodego chłopaka. W tym celu wyrusza do Kastylii, do budynku dawnego opactwa związanego z dziejami hiszpańskiej inkwizycji.

Najwyraźniej Kościół Katolicki też musi mieć swojego Marvela, bo „Egzorcysta Papieża” to „Egzorcysta” (1973) w wersji pop, charakterystycznej dla czasów, w których żyjemy. Świadomie kiczowaty, operujący utrwalonymi schematami i skupiony bardziej na efekciarstwie niż na budowaniu nastroju.

Ojciec Gabriele, któremu twarz i głos daje kultowy Gladiator, ma w poważaniu wszelkie konwenanse. Do demonów dojeżdża na filuternym skuterku, pod sutanną nosi piersiówkę, a udane rytuały wypędzenia szatana kończy one-linerami godnymi bohaterów kina akcji. Ma oczywiście swoją przeszłość i sekrety obciążające sumienie, ale nie na tyle mroczne, by zdołować widza.

Mierzący się z nim Diabeł w ciele dziecka jest z kolei okrutnie sztampowy. Przewraca oczyma, bełkocze huczącym głosem i rzuca ofiarami jak szmacianymi lalkami.

W rezultacie, choć rzecz opisuje się jako horror – całość znacznie bardziej bawi, niż straszy. Na dodatek jest zupełnie pozbawiona klimatu i wyłączając protagonistę – wypełniona nudnymi, niegodnymi wzmianki postaciami. Powyższe sprawia, że „Egzorcysta Papieża” staje się kolejnym plastikowym filmidłem bez duszy, na które szkoda marnować czas.

Zwiastun: https://youtu.be/YJXqvnT_rsk

Odradzam zatem, mimo że Russell daje radę.
Ocena: 3/10.


„1670” – sezon pierwszy (2023)

„1670” – sezon pierwszy (2023)

Zrealizowana w konwencji mockumentary, satyra na (nie tylko) siedemnastowieczną Rzeczpospolitą i jej mieszkańców. Szlachcic – Jan Paweł Adamczewski – właściciel (mniejszej) połowy wsi Adamczycha, robi wszystko by zostać „najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski”.

To nie było łatwe, wymagało pieniędzy, pewnej odwagi i odrobiny szczęścia, ale najwyraźniej ryzyko się opłaciło, bo dawno nie widziałem, żeby polska produkcja tak „siadła” zarówno „zwyczajnym” widzom, jak i krytykom. Trudno mi orzec, czy powyższe to zasługa niebanalnego tematu (nie ma podobnych seriali), klasowej realizacji (scenografia kładzie na łopatki znacznie zamożniejszego „Wiedźmina”) czy może znakomitego aktorstwa (ze szczególnym wskazaniem na Bartłomieja Topę i Michała Sikorskiego). „1670” – tak po prostu – wszystko wydaje się mieć na swoim miejscu.

Nie jest to przy tym serial, ani szczególnie błyskotliwy, ani wybitnie śmieszny. Wprawdzie widać, że za dowcip odpowiada już pokolenie, które wychowało się na memach, a nie żałosne dziadki od piosenki kabaretowej, niemniej bardzo często są to memy „normickie”, a często i przejrzałe. W żadnym też miejscu, całość niestety nie leci z żartami „po bandzie”, a np. w takim „The Office PL” trafiały się fragmenty dla koneserów mocno niepoprawnego poczucia humoru.

Na szczęście – powyższe nie zmienia tego, że „1670” jest tegorocznym barszczem z uszkami na wigilijnym stole. To dzieło przemyślane i bardzo dobrze zrealizowane, zapewniające godne kilkaset minut rozrywki i przynajmniej kilkadziesiąt minut śmiechu. To nie będzie międzynarodowy hit Netfliksa, bo rzecz ubawi wyłącznie Polaka, ale bardzo bym chciał, żeby na jednym sezonie się nie skończyło.

Zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=gmn86IeFVic

Zdecydowanie polecam.
Ocena: 7/10.


KSIĄŻKI

Bartosz Józefiak – „Wszyscy tak jeżdżą” (2023) / AUDIOBOOK

Bartosz Józefiak – „Wszyscy tak jeżdżą” (2023) / AUDIOBOOK

Zbiór reportaży o polskiej rzeczywistości drogowej. Autor przygląda się sprawcom i ofiarom wypadków oraz przyczynom drogowych tragedii i próbom ich ograniczenia, próbując uchwycić portret polskiego kierowcy.

Późno zrobiłem prawo jazdy, rocznie zaliczam ok. 25 tysięcy km, a i tak gdyby ktoś dał mi do wyboru – obciąć sobie lewą ręką, czy stracić prawo jazdy – prawdopodobnie zostałbym jednorękim bandytą z prawkiem. „Samochodoza” – straszliwa choroba – jest w Polsce faktem, niezależnie od tego czy jej przyczyną jest wygoda, czy konieczność.

Józefiak przygląda się temu krytycznie, ale próbuje zrozumieć zjawisko. Przybliża portrety sprawców i ofiar, relacjonuje postępowania sądowe. Wybiera się na wycieczkę do świata nocnych wyścigów, jeździ z BlaBlaCarem, pracuje z kierowcami ciężarówek i kurierami InPostu. Na przykładzie Jaworzna pokazuje też, że można inaczej, że „samochodoza”, idąca w parze z „betonozą”, nie jest jedynym możliwym wyborem, że można inaczej, bezpieczniej, w alternatywie do transportu samochodowego.

Rezultatem powyższego jest książka niebanalna, prawdziwa i wciągająca od pierwszej do ostatniej kartki. Jasne, „Wszyscy tak jeżdżą” miejscami bywa nieco chaotyczna, ale całościowo broni się i treścią, i stylem.

Ważna i potrzebna rzecz. Polecam.
Ocena: 8/10.


Kamil Dziubka – „Kulisy PiS” (2023) / AUDIOBOOK

Kamil Dziubka – „Kulisy PiS” (2023) / AUDIOBOOK

Zbiór wywiadów z anonimowymi przedstawicielami aktualnego reżimu na temat jego liderów i czołowych postaci.

Niektórzy zarzucają autorowi, że ponieważ ukrył rozmówców pod tytułami w stylu: „Wiceminister”, „Senator”, „Członek zarządu państwowej spółki”, „Bywalec Nowogrodzkiej”, etc., to całość jest niewiarygodna i zmyślona. W mojej ocenie to że wywiady są anonimowe, nie ujmuje rzeczy wiarygodności (przecież tylko w ten sposób można było kogoś skłonić do wypowiedzi), ale jak jest w istocie – każdy musi sobie rozstrzygnąć sam.

Co w kontekście powyższego nie bez znaczenia – literacki obraz partii władzy po ośmiu latach rządów absolutnie niczym nie zaskakuje. Czy oglądasz TVP, POLSAT czy TVN; czy czytasz DoRzeczy czy Gazetę Wyborczą – jeżeli posiadasz subtelny nawet intelekt – widzisz polityczną „patolę”, spodziewasz się zatem politycznej „patoli” i oczekiwanego opisu tejże „patoli” dostarcza książka Dziubki. Nic Cię tu nie zdziwi, nic Cię nie zaskoczy, skończysz czytać i stwierdzisz – „właśnie czegoś mniej więcej takiego się spodziewałem”.

Niemniej – choć szkicowany przez rozmówców autora wycinek rzeczywistości denerwuje (bo musi denerwować) – czyta się to dobrze. Strzępki wypowiedzi oraz wywiadów zostały rzetelnie zredagowane w wywody poświęcone poszczególnym postaciom i rzecz nie nuży, ani nie przytłacza.

Jeśli komuś mało polityki, to polecam, ale może lepiej po prostu nieco dłużej pomyśleć przed wrzuceniem kartki z głosem do urny za te trzy tygodnie z hakiem.
Ocena: 6/10.


Paweł Figurski, Jarosław Sidorowicz – „Siedem szczęść Daniela Obajtka. Biografia” (2023) / AUDIOBOOK

Paweł Figurski, Jarosław Sidorowicz – „Siedem szczęść Daniela Obajtka. Biografia” (2023) / AUDIOBOOK

Biografia Nikodema Dyzmy polskiego biznesu – Daniela Obajtka, Prezesa Orlenu w latach 2018-2023.

Nie wiem po co i dlaczego sobie to robię, ale rzecz wydała mi się idealnym tłem do sobotniego rąbania drewna u Teścia. I znowu – jak w przypadku omawianej we wrześniu książki Kamila Dziubki – nie ma tu nic, czego obserwator polskiego podwórka nie dowiedziałby się z codziennej prasówki. Końcówka całości to zresztą chyba nawet przedruk artykułów nt. Daniela Obajtka z Wirtualnej Polski i Gazety Wyborczej, bo powtarzają wątki (niekiedy już wręcz do obrzygu) z pierwszej, ściśle biograficznej części książki, koncentrującej się na początkach przestępczej działalności byłego wójta Pcimia.

Można oczywiście rzecz potraktować politycznie, jako „kolejną część odsłony wojny polsko-polskiej”, etc., natomiast „Siedem szczęść…” dotyczy chyba tej kategorii postaci, w przypadku której nie da się napisać pozytywnej, czy chociażby zrównoważonej biografii. Trzeba też przyznać autorom, że nie silą się tu na jakiekolwiek oceny „bohatera” swojej książki, prezentując wyłącznie po wielokroć zweryfikowane fakty.

Dość powiedzieć, że politycznie różni nas z Teściem absolutnie wszystko, a jednak słuchaliśmy „Siedmiu szczęść…” w tożsamo ponurym milczeniu.

Niemniej, jak wspominałem – nie ma tu nic nowego, a powtórzenia i powroty do tych samych wątków bywają męczące.

Dlatego polecam wyłącznie wtedy, gdy ktoś lubi katować się bieżącą polityką i nie umie korzystać z Google.
Ocena: 5/10.


Martyna Butrym – „Virga” (2022) / AUDIOBOOK

Martyna Butrym – „Virga” (2022) / AUDIOBOOK

Superprodukcja Audioteki.
Rok 2073. Po trzeciej globalnej pandemii świat się zawalił. Z powodu ocieplenia klimatu Polska jest półpustynią. Niedobitki gromadzą się na brzegach wysychających rzek i jezior, podczas gdy zapiaszczonymi szosami rządzą gromady bandytów. W takich warunkach, trójka przyjaciół – Dandelia, Witosz i Namir – podąża razem na południe. Każdy – w innym celu.

Wprowadzenie – prolog (można go posłuchać pod linkiem poniżej) jest o tyle ciekawe, że mocne i realistyczne. Bo tak właśnie skończy się kiedyś pewnie nasza wspaniała, wiecznie nienasycona cywilizacja. Autorka bardzo zręcznie kreśli wieloaspektową wizję jej upadku dając życie całkiem interesującemu uniwersum post-apo, a ciężki, dołujący klimat towarzyszy historii od początku do końca.

Niestety sama, kilkurozdziałowa opowieść jest już nieco generyczna, trochę mdła i wypełniona nudnymi, archetypicznymi postaciami. Fabułę obciążają również niezwykłe zbiegi okoliczności i zakończenie z czapy. Szkoda też, że choć bohaterowie wędrują przez Polskę, to w ogóle tego nie czuć i to równie dobrze mogłyby być okolice Afganistanu, Tadżykistanu, albo współczesny Żywiec podczas Oscypek Fest.

Do samej realizacji, tj. czytanka, dialogów, oprawy – trudno się przyczepić. Audioteka umie w audiobooki. Rozlicznymi momentami miałem wprawdzie problem, żeby odróżnić po głosie Witosza od Namira, ale zwalam to na karb własnej głuchoty i słuchania całości w drodze przy standardowym, 72%-towym skupieniu na materiale.

Tak czy inaczej, można spróbować, natomiast polecam „Virgę” wyłącznie osobom bardzo spragnionym klimatów post-apo.
Ocena: 5/10.

Prolog: https://youtu.be/yEZB4MiGQLo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *