Zestawienie krótkich recenzji z 2024 r.

Poniżej tradycyjne zestawienie krótkich recenzji filmowych, serialowych i książkowych opublikowanych w 2024 r. w mediach społecznościowych Kultury Obrazkowej.

FILMY I SERIALE

“Doppelgänger. Sobowtór” (2023)

“Doppelgänger. Sobowtór” (2023)

Dramat psychologiczny od twórców “Rojstów” oraz “Wielkiej wody”. Lata 70-te XX wieku. Do Strasburga przybywa młody mężczyzna (Jakub Gierszał), podający się za Hansa Steinera – syna Niemki i sowieckiego oficera, porzuconego przez matkę zaraz po wojnie. Tymczasem w PRL-owskiej Polsce, Jan Bitner (Tomasz Schuchardt) – też porzucony przez matkę w młodości, próbuje odkryć swoją tożsamość. 

“Doppelgänger. Sobowtór” to klasyczne, polskie kino – nieprzynoszące żadnej radości, ni nawet przelotnego uśmiechu, a tylko smutek, cierpienie i gniew*. Natomiast ogląda się to dobrze, z kilku powodów. Po pierwsze – z uwagi na ciekawy pomysł wyjściowy. Po drugie – ze względu na bardzo dobrą realizację. Bądź, co bądź – Jan Holoubek po wielokroć udowodnił, że potrafi przenieść w przeszłość i tym filmem tylko to potwierdza. Po trzecie – z powodu znakomitych: Gierszała i Schuchardta, kreujących mocne, nasycone życiem role.

Zastrzeżenia mam wyłącznie dwa, lecz chciałbym z góry zaznaczyć, że jakkolwiek obciążają one szale wad, bynajmniej nie równoważą jej z zaletami. Przede wszystkim – wątek Bitnera jest za bardzo pocięty i zbyt ograniczony. Powinien być znacznie dłuższy i znacznie bardziej rozbudowany, by pokazać dramat jednostki w sytuacji, w której się znalazła. Widz wytrzymałby dziesięć minut filmu więcej, a postać grana przez Schuchardta tylko by zyskała. Po drugie zaś – ostatnia scena w scenariuszu z udziałem Gierszala i Andrzeja Seweryna jest kompletnie zbędna i zwyczajnie głupia.

Poza tymi niuansami – warto zobaczyć.
Naprawdę niezłe, polskie kino.
Ocena: 6,5/10
* oraz antykomunizm

“Reacher” – sezon drugi (2023)

“Reacher” – sezon drugi (2023)

Drugi sezon ciepło przyjętej, serialowej adaptacji powieści Lee Childa. Tym razem Jack Reacher – dwumetrowa krzyżówka Sherlocka Holmesa, Dolpha Lundgrena i św. Franciszka – tropi zabójców dawnych kolegów z oddziału śledczego. 

Pierwszy “Reacher” z wdziękiem przywracał telewizyjnym “akcyjniakom” należne im miejsce, nie proponując w zasadzie nic nowego. Jeżeli zatem przypadł Wam do gustu, to dobra wiadomość: najnowsza seria ośmiu godzinnych odcinków podąża śladem pierwszej, oferując tożsamą angażującą, ale niewyrafinowaną intrygę i stosowną dawkę widowiskowej przemocy.

Jest też jednak wiadomość zła, a mianowicie fakt osadzenia naszego mięśniaka w ekipie towarzyszy z byłego oddziału, którzy wspólnie i w porozumieniu rozpracowują układ przestępczy, siejąc śmierć i zniszczenie. Mi osobiście – Reacher solo – odpowiada znacznie bardziej, niż jako naczelna i potężna wprawdzie, lecz jednak tylko część zespołu, zatem w tym aspekcie całość nieco traci.

Niemniej ogląda się to dobrze i przyjemnie pomyśleć, że będzie ciąg dalszy w postaci trzeciego sezonu.
Bo “Reacher” może i nie pozwala traktować się zbyt serio, ale rozrywkę na pewno zapewnia przyjemną.

“Oppenheimer” (2023)

“Oppenheimer” (2023)

Fabularna opowieść o Robercie Oppenheimerze, Projekcie Manhattan oraz budowie bomby atomowej i powojennych próbach zdyskredytowania fizyka poprzez przypisanie mu prosowieckich sympatii.

Niby interesujący temat, Christopher Nolan za kamerą, a w obsadzie dwa tuziny hollywoodzkich gwiazd, ale tyle oczytałem się w sieci marudzenia na ten film, że i tak miałem swoje obawy. Niepotrzebnie.

Mogę przyjąć do wiadomości pretensje, że trzy przeskakujące plany czasowe to nie jest najwygodniejszy dla widza sposób budowania historii. Mogę zgodzić się z zarzutem, że sposób ukazania uprzedzeń Straussa względem Oppenheimera istotnie bagatelizuje temat. Natomiast pomimo powyższego – to i tak bardzo dobry film.

Przez te trzy godziny, ani przez moment nie odczułem znużenia. Podczas testów Trinity zaś – udzieliło mi się ogólne napięcie -pomimo że Nolan to nie Tarantino i oczywistym było, że jeśli coś wybuchło w rzeczywistości, to wybuchnie i na ekranie.

Znakomite kino.
Ocena: 8/10

“Barbie” (2023)

“Barbie” (2023)

Barbie (Margot Robbie) – wiodącą idealne, barbie-życie w idealnym, różowym barbie-świecie – niespodziewanie dopada kryzys egzystencjonalny. By odzyskać dawne życie, musi udać się do prawdziwego świata.

Ależ to jest wydmucha. Ależ nic tu nie ma.

Napisana na kolanie, pretekstowa historyjka. Płaskie dialogi. Wymowa całości znacznie bardziej pasująca do lat 60-tych XX w. niż obecnych czasów. Można by ostatecznie pochwalić wizualia, gdyby nie fakt, że w zasadzie nie ma w nich nic szczególnego, a scenografia wygląda gorzej niż dekoracje do “Quo Vadis” Kawalerowicza.

Są dwie zabawne sceny. Ta w której Ken (Ryan Gosling, absolutnie przyćmiewajacy Margot Robbie) odkrywa jak objawia się męskość w “prawdziwym świecie” i ta, w której manifestując ją w Barbielandzie – po raz drugi zakłada okulary przeciwsłoneczne.

Poza tym – o rany. Czterokrotnie musiałem zmuszać się do włączenia tego, żeby dociągnąć całość do końca, a robiłem to tylko dlatego, że założyłem sobie poznać wszystkich tegorocznych kandydatów do Oscara. Jak dla mnie – strata czasu

Ocena: 4/10.

“Raport” (2019)

“Raport” (2019)

Rzecz oparta na faktach.
Daniel Jones (Adam Driver), na zlecenie Senackiej Komisji ds. Wywiadu prowadzi żmudne śledztwo w sprawie stosowania przez CIA tortur na więźniach schwytanych po zamachach na World Trade Center.

Od technicznej strony to nie jest atrakcyjna, ani tym bardziej efektowna historia. Centralna postać niemal bez przerwy siedzi w zamkniętym pomieszczeniu, przegląda dokumenty, a potem o nich rozmawia. Jeśli ktoś zatem nudził się przy “Sukcesji”, to tutaj strzeli sobie w głowę.

A jednak – gdy ma się świadomość, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, gdy w obsadzie pojawiają się Adam Driver, Annette Bening, Jon Hamm czy Michael C. Hall – patrzy się na to ze znacznie większym zainteresowaniem, niż można by się spodziewać po powyższym opisie.

Pewnie można było tu wprowadzić nieco więcej życia; wsadzić drugiej stronie w ręce trochę więcej argumentów i umiejętniej pograć napięciem, niemniej – byłem daleki od znużenia.

Polecam, natomiast – jak można się spodziewać – to nie jest film dla każdego.
Ocena: 7/10

“Reality” (2023)

“Reality” (2023)

Dom Reality Winner (Sydney Sweeney), młodej tłumaczki pracującej dla National Security Agency najeżdżają agenci FBI, próbując ustalić czy dziewczyna ma coś wspólnego z wyciekiem tajnych informacji.

To kolejny film oparty na faktach – i to dosłownie, bowiem za scenariusz posłużyło nagranie z prawdziwego przesłuchania Reality przez agentów federalnych, do jakiego doszło w jej domu. Powyższe, w połączeniu z niezwykłym odwzorowaniem najmniejszych detali z feralnego dla tytułowej bohaterki dnia, z pewnością może być wartością samą w sobie. Natomiast jednocześnie powoduje, że “Reality” jest bardziej filmową ciekawostką, niż angażującym dramatem.

Nie zmienia tego nawet fakt, że przez dwie trzecie filmu, w osobliwy sposób trzyma on w napięciu, nie dając widzowi podstaw do wydawania oczywistych sądów. Finalnie bowiem – spodziewający się suspensu – mogą poczuć się rozczarowani, jako że cała historyjka okazuje się dość trywialna i prosta, a w swej formie – też trochę męcząca i niekonsekwentna, a to przez ideologiczne wstawki w końcówce.

Niezłe zatem, ale nic więcej.
Ocena: 6/10

“Samce Alfa” – sezon pierwszy (2022) i sezon drugi (2024)

“Samce Alfa” – sezon pierwszy (2022) i sezon drugi (2024)

Współczesny Madryt. Czterech mężczyzn w średnim wieku zderza się z pękaniem patriarchatu, próbując odnaleźć swoje miejsce w szybko zmieniającym się świecie.

To ewidentnie będzie największe pozytywne zaskoczenie 2024 r., choć jest dopiero luty. Coś co zapowiadało się na prostacką, komediową rozrywkę w jankeskim stylu, okazało się całkiem zręczną i dość uczciwą, wielkomiejską satyrą na współczesne relacje damsko-męskie. Na dodatek – niewymuszenie zabawną.

Największą siłą “Samców Alfa” jest to, że jak na dzieło Netflixa całość jest bardzo mało “netflixowa”. Zamiast walić w głowę ideologicznym młotkiem poprawności politycznej, rzecz po równo dopieprza tak mężczyznom – nieradzącym sobie z utratą dotychczasowej pozycji, jak i kobietom – które też nie bardzo wiedzą, czego powinny chcieć od życia. Nie zawsze jest w tym wszystkim tożsamo zabawna, niemniej efekt końcowy jest lepszy, niż dobry.

W rezultacie – po skończeniu obu dostępnych sezonów z miejsca zacząłem poszukiwać czegoś w tym samym stylu.

To nie jest serial dla każdego, ale jeśli akurat dobiegasz czterdziestki, to szczerze zachęcam, żeby dać szansę.
Ocena: 7,5/10

“Jeźdźcy Sprawiedliwości” (2020)

“Jeźdźcy Sprawiedliwości” (2020)

Żona Markusa (Mads Mikkelsen) ginie w katastrofie kolejowej, co zmusza go do powrotu do kraju z zagranicznej misji wojskowej, w celu zajęcia się córką. Tymczasem do mężczyzny zgłasza się dwójka naukowców przekonanych, że do wypadku wcale nie doszło przypadkiem.

Z duńskim kinem Andersa Thomasa Jensena jest trochę jak z salcesonem. Nie wszystko co jest składnikiem salcesonu powinno się w nim znaleźć, dlatego nie przekonasz do spróbowania salcesonu kogoś, kto za nim nie przepada. Analogicznie jest z kultowymi “Jabłkami Adama” (2005) czy omawianymi dziś “Jeźdźcami Sprawiedliwości”, które wraz z “Jabłkami…” dzielą – nie bójmy się tego napisać wprost – nadzwyczaj pojebane połączenie czarnej komedii i dramatu.

Nie ma wątpliwości, że nie wszystko co jest składnikiem “Jeźdźców…” powinno się w nich znaleźć. Niekiedy “żart” jest niesmaczny, innym razem “gruby”. Przy części scen to ja nawet nie wiem, czy Jensen robił sobie jaja, czy je napisał na poważnie i mój układ nerwowy nie wiedział jak na nie zareagować.

Natomiast, tak jak lubię salceson, tak lubię twórczość Duńczyka. Jeżeli macie podobnie (tj. z sympatią do duńskiego kina, a nie do salcesonu) lub nie wiecie co to takiego, to polecam spróbować, tym bardziej, że “Jeźdźcy…” to jeden z bardziej przystępnych filmów tego typu. W pakiecie z niepokojącym poczucie humoru dostaniecie dobrego (jak zawsze) Mikkelsena i przynajmniej jeden niezły (i życiowy) zwrot akcji.

Moim zdaniem warto.
Ocena: 8/10

“Twórca” (2023)

“Twórca” (2023)

W niedalekiej przyszłości ludzkość próbuje spacyfikować ukrywające się sztuczne inteligencje, posądzane o brutalny akt terroru. Joshua (John David Washington), były agent służb specjalnych, zostaje zrekrutowany do wytropienia twórcy AI i zniszczenia broni, która może odwrócić losy konfliktu.

O rany.
Wizualnie to jest “cycuś”, z CGI może nawet lepszym niż w obu częściach “Diuny” (ale powiedzmy sobie, że poprzeczka była raczej nisko zawieszona). Natomiast fabularnie to mizeria na occie, bez cebulki, serwowana w żywieckim barze mlecznym “Grabcok” (nie googlujcie, nie ma takiego).

Nawet w pozytywnych recenzjach, ich autorzy zauważają, że przy “Twórcy” można się dobrze bawić, wyłącznie gdy przymknie się oczy na absurdy opowiadanej historii. A przymknąć trudno, bo raz że to naprawdę ładny film, do oglądania na dużym ekranie; dwa tych absurdów jest tu tyle, że ostatni epizod Gwiezdnych Wojen jawi się na ich tle niemalże jako dokument.

Do tego dochodzą papierowe postacie, których imion nawet nie warto zapamiętywać i bezduszna kserówka motywów przemielonych już przez klasyków sci-fi. Spore ambicje twórców, wsparte solidnym budżetem rozbijają się zatem o braki w talencie narracyjnym, skutkujące opowiadaniem przez nich zupełnie nieangażującej opowieści.

Darujcie sobie.
Ocena: 4/10

“Biedne istoty” (2023)

Ekscentryczny naukowiec – Dr Godwin Baxter (Willem Dafoe) przywraca do życia młodą samobójczynię (Emma Stone). W rezultacie dziewczyna – jako Bella Baxter – zmuszona jest jak dziecko uczyć się wszystkiego od początku i na nowo chłonąć życie.

“Biedne istoty” (2023)

Niby kino to rozrywka, czasem nawet intelektualna, ale dawno już nie było filmu, który by mnie porównywalnie “zmęczył” (w negatywnym tego słowa znaczeniu) i zmusił do zerkania na pasek postępu – ile to jeszcze będzie trwało. Wszyscy wkoło (przynajmniej w moje bańce) zachwycają się “Biednymi…”, a ja tu nie widzę nic poza – wyśmienicie zagranym, lecz jednak li tylko – niezbyt interesującym filmowym eksperymentem.

W dojrzewaniu Belli, wiodącym głównie poprzez różnorakie, rozliczne aktywności seksualne (ukazywane w pełnej krasie i z niepokojącym, “epsteinowskim” zapałem – biorąc pod uwagę, że przez większość filmu jednak mamy do czynienia z dzieckiem w dorosłym ciele) nie ma nic błyskotliwego. Bella całą sobą dąży do wyzwolenia na każdym poziomie, nie zadając sobie oczywiście pytań po co i czym w zasadzie owo wyzwolenie jest. Zachwyceni “Biednymi…” tłumaczą, że przekaz/morał może być tu prosty i oczywisty, bo to przecież bajka, a w bajkach jest wszystko na wierzchu. No dobrze, rozumiem, to ma sens, ale dlaczego równocześnie próbuje się to sprzedawać jako coś głębokiego, skoro tu nawet nie ma intelektualnej fasady, za którą mogłoby się coś ciekawego schować? Pozwólcie, że wyrażę swoje uczucia dosadniej – ileż, kurwa, można jeszcze ruchać truchło Georga Wilhelma Fryderyka? Typ nie żyje od dwustu lat.

Doceniam natomiast wizualia, a w szczególności bajkową scenografię, z pewnością zasługującą na oscarowe wyróżnienie, którego dostąpiło, no i oczywiście to jak całość zagrano. Patrząc na “Biedne istoty” czułem się prawie jak w teatrze i to może być clou, bo nie znoszę teatru.

A zatem nie wiem.
Nie podzielam zachwytów, nie polecam, ale też nie odradzam.
Ocena: 5/10

“Zostaw świat za sobą” (2023)

“Zostaw świat za sobą” (2023)

Podczas rodzinnego wypadu do wynajętej, luksusowej miejscówki za miastem, Amandzie (Julia Roberts), Clayowi (Ethan Hawke) i ich dwójce dzieciaków, nagle przestają działać telefony komórkowe. Pada też sieć, radio i telewizja. Jednocześnie, w środku nocy, do drzwi rezydencji dobija się dwójka nieznajomych, upierających się że rodzina zatrzymała się w ich domu.

Kliknąłem w rzecz na Netflixie, mając w głowie rozliczne negatywne recenzje, że nuda; że zmarnowany potencjał; że nie wiadomo o co chodzi; że te jebane jelenie. I faktycznie, jest tu trochę rozmaitych głupotek, pewne nielogiczności, wypadające zęby, ultradźwięki i te jebane jelenie, ale na pewno nie jest to film tak słaby, jak chciałby popularny jutubowy krytyk – Tobiasz Krabek.

W mojej ocenie, biorąc na warsztat ostatnie wersy “Wydrążonych ludzi” T.S. Eliota, “Zostaw świat za sobą” w całkiem udany sposób pokazuje bezsilność szeroko pojętej cywilizacji względem zawieszenia/upadku elektronicznych przejawów tejże. Jak nie masz dostępu do informacji, to w zasadzie leżysz – nie jesteś w stanie nawet zweryfikować tożsamości murzyna, który wieczorową porą próbuje wleźć ci do chaty; nie mówiąc już o dowiedzeniu się, czy koniec świata już się zaczął, czy trzeba na niego czekać do trzeciej kadencji PiSu w 2027 r. I tak, dorośli głupieją, bo nie wiedzą co się dzieje z poukładanym dotychczas światem, a młodzi – bo nie mogą dokończyć ulubionego serialu. Jeden z protagonistów chciałby nawet na moment wrócić do cywilizacji i popytać “wtf?!”, ale pech – nie działa mu nawigacja w samochodzie, więc gubi drogę.

I w tym “Zostaw…” jest naprawdę uroczo trafne. Tak właśnie będziemy błądzić, gdy pewnego dnia ktoś lub coś wyciągnie wtyczkę z kontaktu na dłużej.

Jest tu sporo głupotek, które śmieszą, zamiast budować napięcie, ale wziąwszy pod uwagę całokształt – wyśmienicie się bawiłem.
Ocena: 7,5/10

“Reniferek” (2024)

Szkocki “Joker” /satyra/ oparty na prawdziwej historii.
Aspirujący komik, pracujący w londyńskim pubie – Donnie (Richard Gadd) – pod wpływem współczucia stawia herbatę nieznajomej (Jessica Gunning), z miejsca zostając obiektem jej obsesji.

“Reniferek” (2024)

Rzecz o stalkingu i traumach podana w dramatyczny sposób, skierowana do ludzi, którzy nie dość mają ciężaru własnego życia i lubią się jeszcze podręczyć cudzym. Co ciekawe, Richard Gadd – aktor i twórca “Reniferka” jest zarazem bohaterem faktycznej historii, na której bazuje całość.

Oprócz tego, że rewelacyjnie zagrany, to bardzo umiejętnie napisany serial, zwłaszcza w zakresie operowania charakterami bohaterów. Donnie ma niby szereg możliwości, by przerwać patologiczną relację z Marthą, ale sam jest tak pokiereszowany, że woli – raz to karmić się jej zainteresowaniem, a innym razem uciekać. Czy odpowiada za to jego niezaspokojona chęć bycia zauważonym, czy skłonność do autodestrukcji, czy coś tam jeszcze – musisz dojść do tego widzu sam, natomiast gwarantuję Ci, że jest to fantastyczna, choć przyziemna i hmmm… – bardzo “ludzka” podróż.

“Reniferek” to kolejne duże zaskoczenie w tym roku. Netflix nie powinien robić takich seriali, bo nie będzie się można z niego dłużej nabijać.

Nie dla każdego, ale w sumie każdemu polecam.
Ocena: 8/10

“Piep*zyć Mickiewicza” (2024)

“Piep*zyć Mickiewicza” (2024)

Jan Sienkiewicz (Dawid Ogrodnik) zatrudnia się jako polonista w liceum, obejmując najgorszą klasę w szkole.

Choć trudno sobie to wyobrazić, ten film jest jeszcze gorszy niż plakat i zwiastun, które go promują. Przyznam, że przez niego zacząłem się nawet zastanawiać, czy to nie czas na pierwszą “jedynkę” w historii Kultury Obrazkowej, choć do tej pory zakładałem, że to ocena przeznaczona dla amatorskich pornosów, w których odtwórca głównej roli męskiej przypadkowo spada z kanapy w trakcie ruchania.

Całość przypomina efekt poproszenia ChataGPT o wygenerowanie polskiej podróbki “Młodych gniewnych” (1995), tyle że z aktorami z “Na sygnale” (ulubiona telenowela mojej żony, więc wybaczcie, ale “się znam”). Wszyscy bohaterowie to zatem potworna sztampa, stanowiąca połączenie irracjonalnego wyobrażenia o współczesnych polskich nastolatkach z postaciami z amerykańskich seriali dla młodzieży z lat 90tych. Ten banalny, ni to dramatyczny, ni to komediowy scenariusz – ani nie angażuje, ani nie bawi. Na dodatek rzecz jest zagrana w tak drewniany sposób, że aż dziw że do odtwórców poszczególnych ról nie poprzykuwali się ekolodzy, w próbie obronienia ich przed wycinką.

Mam bardzo wysoki poziom cierpliwości dla rzeczy leczących w telewizji, w końcu moje dzieci nadal oglądają “Blaze’a i mega maszyny” oraz “Psi Patrol”, ale przysięgam – gdyby puszczali mi “Piep*zyć Mickiewicza” w Guantanamo – przyznałbym się do wszystkiego.

Straszliwe gówno. Unikać za wszelką cenę, jak kleszczy.
Ocena: 2/10

“Polowanie” (2023)

Michał Król (Michał Czernecki), wsparty pieniędzmi lokalnego biznesmena – Romana Hussa (Artur Barciś) zostaje burmistrzem w prowincjonalnym miasteczku. Gdy odmawia wykonywania poleceń protektora – staje się celem dla lokalnego układu.

“Polowanie” (2023)

Bardzo zabawnie prezentuje się zestawienie scenariusza “Polowania” z podmiotami odpowiedzialnymi za sfinansowanie filmu, tj. Orlenem i SKOKiem Stefczyka, bo całość to w zasadzie patologiczna, “pisowska” Polska Obajtków i Biereckich w pigułce.

Oto mamy małe miasteczko, układ nastawiony wyłącznie na czerpanie beneficjów z dostępu do władzy i młodego, ambitnego burmistrza, który chce robić swoje.

Pomimo że od ekranu tytułowego do napisów końcowych czuć tu tę przaśną “polskość” (co w przypadku kina/telewizji nigdy nie jest komplementem), zaskakująco dobrze się to ogląda i aż szkoda że jest to tak oczywiste i banalne w wymowie, jakby to była jakaś bajka dla dorosłych. Ja wiem, że rzeczywiste przekręty też nie są zbyt błyskotliwe; że prokuratorzy stawiają zarzuty z dupy, byleby kogoś potrzymać w zamknięciu, a poza tym generalnie wszystko umarzają; że Policja w tym kraju to się w zasadzie niczym nie zajmuje, itd., ale w “Polowaniu” podaje się to w tak jaskrawy sposób, jakby to była kronika propagandowa z PRLu, albo “Wiadomości” TVP za czasów Jacka Kurskiego.

Niemniej, poprawny Czernecki i dobry Barciś pozwalają spędzić te dwie godziny bez znużenia, jak przy najlepszym odcinku “Plebanii”, a to już coś.

Można zobaczyć, jak komuś brakuje polskiego kina.
Ocena: 5/10

“I.S.S.” (2023)

“I.S.S.” (2023)

Gdy na Ziemi wybucha III Wojna Światowa, amerykańscy i rosyjscy astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej muszą opowiedzieć się po jednej ze stron.

Ależ to jest gorzkie rozczarowanie.
Zwiastun był mocny. Bo i kosmos, i “Wind of Change”, i w końcu szalejąca wojna nuklearna w tle. Natomiast całość to już niestety danie kompletnie pozbawione smaku, ot kosmiczny thriller, który mamy “w domu”.

Trudno mi się czepiać ekipy aktorskiej (robią co mogą z tą mizerią), bo zawodzi tu przede wszystkim scenariusz, który zwyczajnie nie potrafi zaangażować widza w rozgrywający się gdzieś poza ekranem dramat. Pomimo, że bohaterów jest jedynie szóstka – rzecz kompletnie nie potrafi nadać im pozorów życia i choćby podstawowej wiarygodności. Przez cały film pozostają głupi, nieracjonalni i papierowi, jak kreacje z telenoweli. Skutkiem powyższego, “I.S.S.” marnuję okazję do pokazania ludzi i ich dylematów w sytuacji granicznej, skupiając się na mało efektownej akcji w stanie nieważkości. Naukowych absurdów i nielogiczności już nawet nie chce mi się czepiać.

Nuda. Można tylko z braku laku.
Ocena: 4/10

“Bodkin” (2024)

Niepokorna dziennikarka i grupa podcasterów zostają wysłani do urokliwego irlandzkiego miasteczka by zbadać sprawę tajemniczego zaginięcia sprzed kilkudziesięciu lat.

“Bodkin” (2024)

Dobry kryminał musi mieć ciekawą intrygę, interesujących bohaterów oraz niebanalną miejscówkę i “Bodkin” w zasadzie to wszystko ma, a do tego podchodzi do siebie z przymrużeniem oka.

Pomimo, że trudno uznać go za coś więcej, niż typowy zapychacz wieczorów z trupami w tle, gdy człowiek raz się wkręci – zostaje już do końca. Nieistotne – czy to zasługa opowieści, czy pokręconych postaci, czy może plenerów, bądź połączenie powyższego. “Bodkin” ma na siebie pomysł, ma sensowne tempo i coś co wyróżnia go z grona podobnych produkcji.

Z chęcią zobaczyłbym kolejny sezon.
Fajne, można spróbować.
Ocena: 7,5/10

“Kolory zła: Czerwień” (2024)

“Kolory zła: Czerwień” (2024)

Ekranizacja powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak. Gdy ciało młodej dziewczyny zostaje wyrzucone na plażę w Trójmieście, młody, ambitny prokurator i zmordowana przez życie matka ofiary – wspólnie usiłują dojść do prawdy.

Gdy pierwszy raz wspomniałem o “Kolorach zła” w sieci, ludzie pisali, że to “oczywista strata czasu”, “nikt tego nie ogląda”, wiadomo że to “polskie gówno”. Po pierwsze – jednak ktoś ogląda, bo rzecz została hitem Netflixa. Po drugie – Polacy stworzyli co najmniej kilka niezłych kryminałów. Po trzecie – jestem prostym człowiekiem, widzę w filmie trupa na plaży, to zaczynam oglądać i kontynuuję nawet, gdy już w połowie wiem, że to kupa.

W przypadku “Kolorów…”, że to kupa wiadomo już w zasadzie w 1/4 filmu. Można to wywnioskować po grze aktorskiej (tylko Gierszał i Konopka trzymają jakiś poziom, ale też bez przesady) i takiej ilości tandetnych klisz fabularnych, jakby to była satyra na kryminał, a nie opowieść o dramatycznym charakterze. Skutkiem powyższego całość męczy, a czasami śmieszy, choć jakoś się to ogląda do końca, no bo jednak jest trup.

Na Waszym miejscu wybrałbym coś innego.
Ocena: 3/10

“Sprawa Asunty” (2024)

“Sprawa Asunty” (2024)

Oparta na faktach historia śledztwa, które wstrząsnęło hiszpańską opinią publiczną przeszło dekadę temu. Rosario i Alfonso zgłaszają zaginięcie swojej adoptowanej córki. Tymczasem lokalna Policja z miejsca uznaje ich za głównych podejrzanych.

Gdybym nie kochał swej pracy miłością patologiczną, to pewnie mógłbym się przy “Sprawie Asunty” ponudzić. Bo i tempo wolne (wystarczyłyby cztery odcinki) i wątki zbędne, na dodatek to prawdziwa historia, więc z dość oczywistym zakończeniem, itd.

A jednak, ludzie i ich motywy niezmiennie pozostają ciekawe, tym bardziej gdy motywów tych nie sposób jednoznacznie ustalić. Dlaczego Rosario lub Alfonso mieliby zamordować swoją, niesprawiającą większych problemów* córkę? To pytanie, towarzyszące śledczym, a następnie uczestnikom procesu – będzie Was, drodzy widzowie prześladowało przez sześć odcinków i kolejne kilka godzin przebijania się przez informacje o sprawie w sieci.

W mojej ocenie hiszpański serial – choć nie aspiruje do bycia jakimś “Czarnobylem” – rzetelnie portretuje zarówno rzekomych sprawców, jak i pracę organów ścigania, a następnie wymiaru sprawiedliwości. Są momenty na ziewanko, ale im bliżej finału tym lepiej, zatem bynajmniej nie uważam czasu poświęconego na tę produkcję za zmarnowany.

Można zobaczyć i bez miłości do prawa.
Ocena: 6,5/10
* nie żebym był za zabijaniem dzieci, które sprawiają problemy, niemniej wtedy przynajmniej motyw jest jasny.

“Civil War” (2024)

“Civil War” (2024)

Grupa dziennikarzy przedziera się przez pogrążone w wojnie domowej Stany Zjednoczone, by w Waszyngtonie przeprowadzić ostatni wywiad z Prezydentem.

“Civil War” jest jak wszystkie filmy Garlanda – niby w porządku, a jednak czegoś w nim brakuje. Droga dziennikarzy do stolicy jest niezłym pretekstem, by zarzucić widza widokówkami z pogranicza post-apo i “Call of Duty”, ale w filmie brakuje nie tylko głębszej, ale i jakiejkolwiek refleksji nad tym co się dzieje na ekranie. W takich warunkach, Kirsten Dunst, Wagner Moura, Cailee Spaeny oraz Stephen McKinley Henderson mogą dwoić się i troić (“czworzyć”) przed kamerą, lecz poza wizualiami (wojna bywa zaskakująco estetyczna) i z czapy dobranymi piosenkami, stosunkowo niewiele tu jest.

Emocje są jankesko przewidywalne, a najlepsza scena – niosąca zarazem najwięcej treści to ta, w której Jesse Plemons pyta Moure oświadczającego, że jest Amerykaninem – “jakim <<rodzajem>> Amerykanina jest”. Reszty nie rekompensuje nawet akcja z wyciąganiem Trumpa zza biurka w Gabinecie Owalnym przez żołnierzy Sił Zachodu.

Trochę szkoda, bo wizja zachodniej cywilizacji chwiejącej się pod ciosami podziałów społecznych i konfliktów społecznych, zdaje się być bardziej prorocza niż mogłoby się wydawać. Nie minie wiele czasu, aż polityka budowania poparcia na nienawiści i szukaniu różnic skończy się analogicznym wybuchem przemocy, jak w tym filmie.

W sumie to rozczarowanie, ale dla walk miejskich – mógłbym obejrzeć jeszcze raz.
Ocena: 6/10

“Biała Odwaga” (2024)

“Biała Odwaga” (2024)

Skromnie podlana faktami opowieść o dwóch podhalańskich rodach, których wartości zostają wystawione na próbę podczas niemieckiej okupacji. Skrzywdzony przez rodzinę Andrzej (Filip Pławiak) zaczyna współpracować z nazistami.

Histeria wokół tego filmu, rozkręcona przez ruskolubne środowiska dobitnie potwierdza, że grupy te niezmiennie tworzą kompletni idioci. “Biała odwaga” nie jest bowiem oczywiście ani “antygóralska”, ani “antypolska”, natomiast z pewnością jest przeciągnięta i niedopracowana.

Po tym względem ten film to zresztą fenomen, bo trwając niemal dwie godziny jest i za długi, i jednocześnie ma się wrażenie, że wydarzenia w nim przedstawione postępują zbyt szybko. W konsekwencji scenariusz nie jest w stanie wiarygodnie i angażująco sprzedać uczuć i przeżyć żadnego z bohaterów, pomimo że ekipa aktorska jest solidna, utalentowana i nie daje tu w żadnym momencie dupy.

Choć zatem zimowe ujęcia Tatr wypadają naprawdę pięknie, a konfliktowo-romantyczny wątek główny stwarza możliwości by pięknie opowiedzieć o radzeniu sobie z krzywdą czy poszukiwaniu własnej tożsamości – “Biała Odwaga” popisowo marnuje potencjał, stając się kolejnym polskim przeciętniakiem, którego nie zobaczycie w życiu więcej niż raz.

Zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=AwMqxzw5bn8

Niby nie taki górol straszny, jak go malujo, ale momentami nudzi, że hej.
Ocena: 6/10

“The Bear” – sezon drugi (2023)

“The Bear” – sezon drugi (2023)

Kontynuacja historii Carmena “Carmy’ego” Berzatto (Jeremy Allen White), który po samobójczej śmierci brata (Jon Bernthal) rzuca pracę w najlepszej restauracji świata, by przejąć rodzinny biznes – bar kanapkowy w Chicago – i postawić go na nogi.

Mam dużo sympatii i cierpliwości do “Niedźwiadka”, bo to serial tak bardzo inny od wszystkich; tak pięknie pokazujący jedzenie i jednocześnie tak udanie podglądający ludzi je przygotowujących, jak gdyby był jakimś quasi dokumentem społecznym, a nie dramatem doprawionym szczyptą komedii.

Druga seria skupia się na przygotowaniach do otwarcia nowego interesu gastronomicznego protagonisty, więc siłą rzeczy mniej tu jedzenia, a więcej wiercenia i układania stolików. U zrębu – jest to jednak dalej ten sam “The Bear” co w pierwszym sezonie, co równa się dynamicznej, a niekiedy chaotycznej lub wręcz rwanej narracji oraz hałaśliwym, krzykliwym momentom poprzetykanym kojącymi dłużyznami. Są tu epizody nudne, ciągnące się jak dupa po ziemi i takie, które wręcz kipią od emocji (“Ryby”), albo kompletnie zmieniają odbiór danego bohatera (“Widelce”). Nawet jeśli nadal jest w tym pewna przesada i teatralność (oba ww. epizody takie są, a jednak są najlepsze w cały sezonie) – to jest to Telewizja przez duże “T”, o którą może i nic nie robiliśmy, lecz na którą z pewnością zasłużyliśmy płacąc Disneyowi 37,99 zł miesięcznie.

Jeśli pierwszy sezon przypadł Ci do gustu, to będzie dobrze, natomiast jeśli byłeś na “nie”, to od drugiego też trzymaj się z daleka.
Ocena: 7/10

“Napad” (2024)

“Napad” (2024)

Polska, początek lat 90-tych. Były pracownik Służby Bezpieczeństwa – Tadeusz Gadacz (Olaf Lubaszenko) – otrzymuje szansę rehabilitacji, w zamian za szybkie rozwiązanie sprawy brutalnego napadu na jeden z warszawskich banków.

To był fajny pomysł na film. Wziąć “starego SBeka”, wpuścić go w realia nowego ustroju i zmusić do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Nie wszystko jednak dobrze tu zagrało.

Po pierwsze – Gadacz, jakkolwiek bardzo przyzwoicie zagrany przez Lubaszenkę – bardziej przypomina poczciwego wujka po przejściach, niż srogiego, bezlitosnego “ubola” z mroczną przeszłością. Po drugie – ponieważ rzecz jest inspirowana autentycznymi wydarzeniami z 2001 r. – suspens bierze sobie tutaj urlop. Po trzecie – poza protagonistą i antagonistą, w zasadzie nie ma tu ciekawych i wartych zapamiętania postaci. Reszta to klisze.

Dla kontrastu – plusem jest wycieczka w przeszłość, wspomniany wyżej Lubaszenko i Jędrzej Hycnar, który rzetelnie gra psychola.

Mógłbym się jeszcze w sumie czepiać, że próba pogłębienia postaci sprawców i nadania im nieco bardziej “cywilizowanych” motywów może sprzyjać rzeczywistym bandziorom, którzy nadal odsiadują za ten czyn dożywocie (podczas gdy dawno temu powinni zadyndać), jednak byłoby to z gruntu niesprawiedliwe. Inspiracja to inspiracja, a “Napad” to nie dokument.

Można zobaczyć, ale bez specjalnych oczekiwań.
Ocena: 6/10

“The Bear” – sezon trzeci (2024)

“The Bear” – sezon trzeci (2024)

Kontynuacja historii Carmena “Carmy’ego” Berzatto (Jeremy Allen White), który próbuje zmienić rodzinny bar kanapkowy w najlepszą restaurację w Chicago.

Przy okazji drugiego sezonu “Niedźwiadka” wspominałem, że mam dużo cierpliwości do tego serialu, ale trzecia seria konkretnie wystawiła ją na próbę. Choć trudno to sobie wyobrazić – można nakręcić dziesięć kilkudziesięciominutowych odcinków, które w zasadzie w ogóle nie posuwają akcji do przodu. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłem zresztą tak znudzony, że pominąłem w zasadzie cały epizod (ten z porodem).

Ale trzecia seria “The Bear” oczywiście nie jest kompletną porażką. Świetny jest pierwszy i szósty epizod, niezła jest końcówka. No i to dalej wspaniały serial o jedzonku, tj. prawdopodobnie najlepszej rzeczy na świecie zaraz po kilku innych najlepszych rzeczach na świecie.

Bardziej “można” niż “warto”, ale po drodze do finału trzeba obejrzeć.
Ocena: 6/10

“Threads” (1984)

“Threads” (1984)

Połowa lat 80., Zimna Wojna. Ruth Beckett (Karen Meagher) i Jimmy Kemp (David Brierly), mieszkańcy brytyjskiego Sheffield, planują małżeństwo i oczekują narodzin pierwszego dziecka, gdy zaognia się konflikt pomiędzy Układem Warszawskim, a NATO. Gdy na Sheffield nieoczekiwanie spadają pociski balistyczne z głowicą nuklearną – ci którzy przeżyli atak muszą walczyć o przetrwanie.

“Threads” to rzekomo film, który spowodował, że gdzieś w Londynie matka zabiła dwójkę swoich dzieci, a potem popełniła samobójstwo, bo nie mogła znieść strachu przed tym, co może przynieść przyszłość. To film, który pojawiał się w brytyjskiej telewizji niezwykle rzadko, podobno za każdym razem wywołując traumę wśród widzów. To w końcu film, po którym ludzie nie mogą spać, a ze stanów lękowych leczą się miesiącami – co akurat zresztą potwierdzają rozliczne wpisy na reddicie czy Filmwebie.

Powyższe, jak i doświadczenia związane z “Wołyniem”, z którego wciąż nie do końca się wyleczyłem – sprawiły, że długo się z nim mijałem – nie chcąc psuć sobie nastroju. Ostatecznie jednak ciekawość jak zawsze zwyciężyła.

Czy to zatem w istocie tak mocny dramat/horror? Powiem tak – moje żona miałaby po nim depresję pół roku i pewnie PTSD przez większość życia – ale na kimś pół życia siedzącym w klimatach post-apo nie robi porażającego wrażenia.

Z pewnością można go pochwalić za bardzo realistyczne i pozbawione “amerykanizmów” przedstawienie skutków ataku nuklearnego na średniej wielkości miasto. Ludzie umierają w eksplozji, ludzie umierają w ruinach, ludzie umierają od oparzeń, ludzie umierają od choroby popromiennej, ludzie umierają z głodu, chłodu i szalejących chorób przy braku podstawowej nawet opieki medycznej, a w międzyczasie giną także z rąk innych, walczących o przetrwanie ludzi. Cywilizacja przestaje istnieć w takim stopniu, że nawet wczesne lata średniowiecza wydają się bardziej zaawansowane.

Natomiast rzecz ma prawie 40 lat i nawet w chwili tworzenia miała nad wyraz skromny budżet (ledwie 400k funtów), zatem całość nie jest już tak uderzająca jak w latach 80tych. Patrzy się na nią trochę jak na brutalny, bezlitosny teatr i pomnik minionych lęków, choć przecież współczesne napięcia międzynarodowe czynią potencjalną zagładę ludzkości bliższą niż kiedykolwiek.

Niezależnie od powyższego, “Threads” to nadal bardzo dobre kino gatunkowe i gdy tylko masz ochotę na odrobinę dekadencji – z pewnością warto.
Ocena: 8/10

“Threads” (1984)

“Apokalipsa Z: Początek końca” (2024)

Ekranizacja powieści pod tym samym tytułem. Apokalipsa Zombie w hiszpańskim wydaniu.
Po świecie rozprzestrzenia się wysoce zaraźliwy wirus, który zamienia ludzi w agresywne potwory. Manel (Francisco Ortiz), z wolna zbierający się do życia po tragicznej śmierci żony, próbuje przetrwać w narastającym chaosie. Towarzyszy mu kot Lúculo.

Trudno coś powiedzieć o tym filmie, bo jest tak bardzo “generyczny”, jak tylko się da. Jeśli jeszcze pierwsza połowa przejawia jakieś (drobne) cechy oryginalności, z wolna wprowadzając widzów w klimat “pandemii zombie”, to gdy fabularne gówno już wpada w stotytellingowy wentylator, całość zaczyna sprawiać wrażenie, jakby ją klepano według gatunkowej checklisty. Zabrakło chyba tylko miecza samurajskiego, jako broni przeciwko zombie, ale spokojnie – do zekranizowania zostały jeszcze dwie książki z cyklu, zatem na pewno przyjdzie na niego pora.

Jako zapychacz wieczoru, “Apokalipsa Z” jako tako się sprawdza, ale pomimo że twórcy całkiem umiejętnie operują napięciem – bardzo łatwo tu o ziewanie. Filmowi nie pomaga też główny bohater, co rusz popełniający rozmaite głupotki, jakby przeciętnie zależało mu na życiu.

No nie wiem – jeśli lubicie zombie, to można, ale to rzecz przeciętna nawet w swoim gatunku.
Ocena: 5/10

“The Office PL” – sezon trzeci (2023), sezon czwarty (2024)

“The Office PL” – sezon trzeci (2023), sezon czwarty (2024)

Trzeci i czwarty sezon polskiej wersji zasłużenie kultowego “The Office”. Komediowa opowieść o życiowo-biurowych perypetiach pracowników firmy zajmującej się produkcją wody mineralnej “Kropliczanka” i ich niezrównoważonego psychicznie szefa.

Oceniam trzeci i czwarty sezon łącznie, bo dopiero teraz obejrzałem i trochę mi się ze sobą zlały.

Ależ z tego zrobił się dobry serial. Podtrzymuję, że “The Office PL” najmocniejsze jest w tych fragmentach, w których scenariusz spuszcza dowcip z łańcucha, a takie smaczki jak pozwolenie bohaterom na przeklinanie tylko powyższemu sprzyjają. Prawdziwą siłą polskiego “Biura” są jednak bohaterowie. Darek, Łuki, Levan, Sebastian, Bożena i Gosia tworzą nawet lepszą – bo bliższą polskiemu sercu – ekipę, niż w oryginale. Jednocześnie, choć najsłabszym ogniwem całości niezmiennie pozostają Michał, Adam oraz Asia – nawet oni nie w stanie tu nic popsuć.

To nadal nie jest serial przy którym płakałoby się ze śmiechu. Obok bardzo udanych żartów trafiają się kompletnie chybione, ale rzecz świetnie relaksuje i ewidentnie, z sezonu na sezon jest coraz lepsza, co w około-serialowej kulturze ekstremalnie rzadko się zdarza.

“The Office PL” nie musi już kopiować amerykańskiego odpowiednika, bo z polskimi bohaterami jest jedyne w swoim rodzaju.

Polecam. Znakomicie się bawiłem. To kiedyś będzie klasyk.
Ocena: 7,5/10

“Odwilż” – sezon drugi (2024)

“Odwilż” – sezon drugi (2024)

Kontynuacja opowieści o Komisarz Zawiei (Katarzyna Wajda), która wespół z podkomisarzem Trepą (Bartłomiej Kotschedoff) rozwiązuje kryminalne zagadki Szczecina, próbując nieudolnie połączyć życie zawodowe i rodzinne.

W 2022 r. zrecenzowałem pierwszy sezon, bo wydawało mi się, że więcej już nie będą kręcić, a tu takie rozczarowanie.

Z kryminałami jest tak, że jeśli czegoś kompletnie nie spierdolisz, to rzecz będzie wciągać, bo ludzka natura sprawia, że prosty człek zawsze chce wiedzieć kto zabił i dlaczego. Od tej strony nowa “Odwilż” jakoś sobie radzi, bo intryga niewątpliwie potrafi zaangażować widza (żona nawet się wkręciła, ja przeciętnie).

Szwankuje tu natomiast wkład autorski. Szczecin jest ładny, zdjęcia są ładne, protagonistka też, lecz okrutnie męczy obserwowanie jej na ekranie. Nie słucha przełożonych; głupio robi i głupio gada; partnera i rodzinę traktuje użytkowo, a córkę jak zło konieczne. A wszystko to czyni z wiecznie umęczonym wyrazem twarzy, na widok którego każdy normalny mieszkaniec takiego Żywca pierdolnąłby ją w plecy z zawołaniem: “Weź się do życia, babo!” Ostatni raz czułem się tak zmęczony głównym bohaterem, gdy czytałem powieść koleżanki nt. depresji. Jak można polubić kogoś takiego? Zawieja nadaje się do leczenia farmakologicznego, a nie do wsadzania przestępców za kratki.

Jeśli ktoś może zdzierżyć protagonistkę i nie przeszkadzają mu słabe jak w telenoweli dialogi, to może do finalnej oceny dorzucić jedno “oczko” więcej. Dla reszty będą to jednak głębokie stany średnie. Nie polecam.
Ocena: 5/10

“Susza” (2020)

“Susza” (2020)

Śledczy Aaron Falk (Eric Bana) wraca do rodzinnego miasta, zmagającego się z suszą, aby wziąć udział w pogrzebie przyjaciela z dzieciństwa. Niewyjaśniona śmierć kumpla i tajemnice z przeszłości zatrzymują go na miejscu.

Oto namacalny dowód, że od “szóstki” zaczynają się już dobre oceny. “Susza” nie jest wyróżniającym się widowiskiem dramatycznym, ni kryminalnym, natomiast czas z nią spędzony nie jest zmarnowany. Przeciwnicy otwartych zakończeń będą ukontentowani domknięciem wszystkich wątków, zwolennicy ciekawych scenerii – plenerami i zdjęciami. Reszcie może spodobać się nienachalne, ale wiarygodne aktorstwo – o ile wystarczy im cierpliwości.

Ciekawskim, dlaczego “tylko sześć” – uprzejmie wyjaśniam, że ta adaptacja powieści Jane Harper, może trochę męczyć nieśpiesznym tempem i galerią niegodnych zapamiętania postaci (choć to oczywiście kamyczek do ogródka z napisem “wiarygodność”). Nadto, zakończenia i rozwiązania wątków – zarówno głównego, jak i tego z przeszłości – trudno nie uznać za pewnego rodzaju pójście na łatwiznę. Poznawszy je – nie stwierdzicie pewnie – “tak żem czuł”, ale też nie chwycicie się za głowę z zaskoczenia.

Można zobaczyć bez rozczarowania.
To coś więcej niż średniak, ale po weekendzie zapomnicie że go oglądaliście.
Ocena: 6/10

“Przysięgły nr 2” (2024)

“Przysięgły nr 2” (2024)

Justin Kemp (Nicholas Hoult) zostaje przysięgłym w procesie o morderstwo i w jego trakcie odkrywa, że to on, a nie oskarżony – mógł doprowadzić do śmierci ofiary.

Czy przyznałbyś się do popełnienia przestępstwa, gdybyś miał świadomość, że ktoś niesłusznie oskarżony może za nie dostać dożywocie? Czy coś zmieniłby fakt, gdyby oskarżony miał na sumieniu sporo innych grzechów?

“Przysięgły nr 2” to kino w starym, dobrym stylu – do którego Clint Eastwood godnie nas przyzwyczaił. Może i rzecz nie zbliża się poziomem do klasycznych “Dwunastu gniewnych ludzi” (1957), nie stoi za nią filozofia i politycznoprawny zamysł wznoszący się ponad kino, ale swoje pytania stawia pewnie, a wątki – tak głównego bohatera, jak i prowadzącej sprawę prokurator (Toni Collette) prowadzi i rozwiązuje bardzo zręcznie.

Aktorsko wyróżnia się z pewnością Hoult, który pasuje do roli wprost idealnie, przekonująco zmagając się ze strachem i wątpliwościami. Po piętach depcze mu zaś Collette, która też musi wybierać pomiędzy karierą i sukcesem, a poczuciem sprawiedliwości i potrafiła problem z tym wyborem należycie oddać.

Mocna rzecz.
Stary Clint znowu dowiózł. Polecam.
Ocena: 7/10

“Smok Diplodok” (2024)

“Smok Diplodok” (2024)

Animacja zainspirowana komiksową serią Tadeusza Baranowskiego, a zwłaszcza zeszytami “Antresolka profesorka Nerwosolka” oraz “Podróż smokiem Diplodokiem”. Znudzony życiem na rodzinnym bagnie młody Diplodok musi połączyć siły z Profesorem Nerwosolkiem, Entomologią i czarodziejem Hokusem Pokusem, żeby uratować znikający świat i odzyskać rodzinę.

To było tak: mój syn – Filip – wybrał sobie film do kolacji, a ja skorzystałem z okazji, żeby obok niego posiedzieć i posłuchać co mądrego będzie miał do powiedzenia w tym temacie. Diplodok nie wywołał u mnie żadnych reakcji; przy Hokusie Pokusie po zakurzonych neuronach przeszedł już jakiś impuls, a gdy na ekranie pojawił Profesorek Nerwosolek wraz z Entomologią – to już wezwałem imię Boga nadaremno, krzycząc: “O Boże, to jest to!”. Bo oczywiście czytałem te wszystkie komiksy prawie 30 lat temu, jako regularnie drepczący do biblioteki nastolatek.

A zatem, odświeżywszy sobie materiał źródłowy i obejrzawszy “Smoka Diplodoka” dwa razy – nie wnoszę większych zastrzeżeń. Twórcy porządnie odrobili lekcję i zekranizowali nieekranizowalne, okraszając to może i bardzo pretekstowym, ale i dostosowanym do wieku odbiorców scenariuszem, a na dodatek zafundowali prawdziwy hołd Panu Tadeuszowi. Od technicznej strony to rewelacyjna animacja, kolorowa, niebanalna i fajnie udźwiękowiona – po raz kolejny udowadniająca, że jeśli chodzi o operowanie grafiką komputerową, Polska nie musi nikogo gonić.

Od strony scenariusza – można czepiać się pretensjonalności scen live action z udziałem Piotra Polaka i Heleny Englert, bo wypadają bardzo słabo, nawet biorąc pod uwagę wiek adresatów całości. Natomiast trudno już przepieprzać się do błyskawicznego skakania po scenach i pewnego chaosu w wątkach, bo wziąwszy pod uwagę charakter twórczości Baranowskiego – Wojciech Wawszczyk i tak spójnie to wszystko poukładał, nadając opowieści sens, a nawet morał.

Z dziećmi na pewno warto, samemu też – jeśli się wyrosło na komiksach Tadeusza Baranowskiego i ocaliło się w sobie wewnętrznego dzieciaka, bo to nie jest rzecz dla każdego.
Ocena: 7,5/10

“Para idealna” (2024)

“Para idealna” (2024)

W przeddzień ślubu Amelii (Eve Hewson) z Benjim (Billy Howle), dzięki któremu ta pierwsza ma dołączyć do obrzydliwie bogatej rodziny Winbury’ch (Nicole Kidman, Liev Schreiber), w rezydencji dochodzi do brutalnego morderstwa jednego z gości. Gdy śledczy rozpoczynają czynności, okazuje się, że prawie każdy z członków rodziny ma potencjalny motyw.

Oto Netflix w swojej istocie. Niby mamy kilkanaście znanych nazwisk; niby poszedł na to gruby pieniądz, ale całość nie porywa. Czy winny jest fakt adaptacji słabej książki jakiejśtam jankeskiej mrozo-grocholi; sposób produkcji czy reżyseria – trudno powiedzieć. Efektem jest natomiast mało angażujący średniak.

Punkt wyjścia jest niby interesujący, bo tzw. “wyższe sfery” to niezmiennie wdzięczny temat. Całość sensownie ustawia postacie na szachownicy. Mamy “parę idealną”, a więc oschłą, faktyczną głowę rodu Winburych, popularną pisarkę, graną przez powoli transmutującą w lisza Kidman (jak tak dalej pójdzie, w 2040 r. poprowadzi hordy nieumarłych na wschód) oraz nestora rodziny oglądającego się za innymi panienami, sympatycznie zagranego przez Schreibera. Do tego dochodzi galeria ich mniej lub bardziej wrednych, bądź ewidentnie niedojebanych dzieciaków oraz ich partnerek i znajomych.

To by się mogło bronić samo w sobie, bez kuszenia widza trupem, gdyby za tym wszystkim kryło się coś więcej, ale tu nic nie ma. Całość jest miałka i bez smaku. Ogląda się to bez emocji, z obojętnością, a finał wydaje się doklejony na siłę – no bo czymś tam trzeba było widza zaskoczyć.

Nie spodziewałem się niczego innego po zwiastunie, ale rzecz tylko dla zabicia czasu.
Ocena: 5/10

KSIĄŻKI

Iain Macintosh, Kenny Millar, Neil White – “Football Manager to moje życie. Historia najpiękniejszej obsesji” (2012)

Opowieść o kulisach powstania i szaleństwach towarzyszących komputerowym symulatorom z serii “Football Manager” (dawniej: “Championship Manager”).

Iain Macintosh, Kenny Millar, Neil White – “Football Manager to moje życie. Historia najpiękniejszej obsesji” (2012)

Czy jestem fanem Football Managera? No ba. Z deczka.

Jakiś czas temu Michał, ukrywający się w Internecie pod pseudonimem Erwin (na wypadek ujawnienia kto tak naprawdę stał za tzw. “wyborami kopertowymi” w 2020 r.) wręczył mi egzemplarz omawianej książki. Dziwiłem się wówczas, że nie chce za to ani złotówki (a przecież jest prawie z Poznania), ale – jakkolwiek pozostaję wdzięczny – po przeczytaniu całości dziwię się już znacznie mniej.

Rzecz opiera się bowiem w zasadzie wyłącznie na pomyśle – “ej, napiszmy książkę o Football Managerze i wrzućmy do niej wszystko co nam przyjdzie na myśl”. W rezultacie dawno nie widziałem czegoś równie chaotycznego. Są tu wstawki na temat historii powstania produkcji; wywiady z twórcami; rozliczne wspomnienia jakichś randomów na jej temat; wywiady z piłkarzami, którzy w grze byli gwiazdami; jakieś eseje, etc. – po prostu wszystko.

Nie miałbym z tym problemu, gdyby treść była w miarę równa. Niestety nie jest. 3/4 książki można by spokojnie wywalić do kosza, bo to straszliwa nuda. Niepodważalny atutem całości jest natomiast opublikowane na samym końcu opowiadanie Macintosha o jego wirtualnej karierze w niemieckim Heidenheim. Dobre pióro + rewelacyjne poczucie humoru robią swoje.

Polecam wyłącznie fanatykom Championship Managera/Football Managera. Dla reszty rzecz będzie nie do przebrnięcia. W sumie tak samo, jak gra.
Ocena: 4/10


Anonimowy Piłkarz – “Futbol obnażony. Szpieg w szatni Premier League” (2014)

Anonimowy Piłkarz – “Futbol obnażony. Szpieg w szatni Premier League” (2014)

Kopacz z angielskiej Premier League zdradza sekrety piłkarskiego życia.

Mam świadomość, że bagatelizowanie czyichś problemów emocjonalnych jest bardzo nieeleganckie, lecz Pan Piłkarz narzeka w “Futbolu obnażonym”, że przez lata miał depresję z powodu swojej profesji i tego, że ludzie widzieli w nim wyłącznie kopacza i tylko o piłce chcieli rozmawiać, a następnie pisze o tej piłce książkę, na dodatek nudną jak 460 chujów.

Żeby jeszcze typ faktycznie zdradzał jakieś sekrety, zapodawał ciekawostki o piłkarskiej rzeczywistości niedostępne dla “szaraków”, ale z tej książki można się co najwyżej dowiedzieć, że współcześni piłkarze bardzo dużo zarabiają i tyle samo wydają, a do tego lubią poimprezować. No nie powiem – pełne zaskoczenie.

W zasadzie to nawet jeśli nie interesujesz się piłką, to zapewne wiesz więcej, niż Pan Piłkarz próbuje tu sprzedać za ciężki “piniondz”

Nie polecam. Strata czasu.
Ocena: 3/10


Annie Jacobsen – “Wojna Nuklearna. Możliwy scenariusz” (2024)

Annie Jacobsen – “Wojna Nuklearna. Możliwy scenariusz” (2024)

Stylizowana na reportaż relacja z potencjalnej III Wojny Światowej, która w kilkadziesiąt minut nuklearnej apokalipsy zmiata ludzką cywilizację z powierzchni globu.

Plusem książki Jacobsen jest tematyka, spora ilość informacji o funkcjonowaniu systemów rakietowych i antyrakietowych atomowych mocarstw oraz względny realizm. Minusem – styl pisania, błędy rzeczowe oraz zaledwie względny realizm. Nie zmienia to przy tym faktu, że “Wojnę nuklearną” czyta się znakomicie, nawet gdy jak każde dzieło tego typu, może prowadzić do stanów lękowych.

Autorka kreśli nuklearny konflikt bez litości i bez ozdobników, w stylistyce “wszyscy zginiemy”, obierając przy tym praktycznie najbardziej pesymistyczny scenariusz masowej zagłady. Skupia się przy tym wyłącznie na pierwszych kilkudziesięciu minutach wymiany atomowych ciosów, powojniu poświęcając zaledwie kilka stron. Rzecz nieźle pokazuje centra decyzyjne USA i Rosji, dostarcza sporo danych na temat arsenałów obu państw oraz efektownie opisuje skutki detonacji nuklearnych.
Książka zawiedzie jednak miłośników post-apo.

Całość jest całkiem wciągająca, choć zdarzają jej się dłużyzny. Mi najbardziej brakowało pokazania perspektywy człowieka z ulicy; tego co taka wojna oznaczałaby osobiście dla tych, spośród których miliony wyparowałyby w eksplozjach oraz opisu tego jak mogłoby wyglądać życie po nuklearnym konflikcie. Oszczędny styl Jakobsen też pozostawia dużo do życzenia, momentami czułem się nim zmęczony, zwłaszcza powtarzaniem tych samych fraz czy faktów.

Niemniej polecam, choć proponuję czytać z przymrużeniem oka, bez nadmiernej ekscytacji.
Ocena: 7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *